Wywiad z sekretarzem i wydawcą pamietników Thomasa Mertona
KB: Czy w klasztorze, w życiu monastycznym, trudno było być normalnym człowiekiem?
PH: Nie było łatwo. Po pierwsze, prócz własnych zainteresowań Merton miał zawsze inne zajęcia. Przez dziesięć lat był mistrzem nowicjatu, przez cztery – prefektem studiów. Zajmował się swoimi zadaniami, a pisał w międzyczasie – pomagając młodym mnichom rozwijać się i doglądając ich dojrzewania. Po drugie, nie miał dostępu do wszystkich informacji, których potrzebował. W klasztorze nie dostaje się codziennej prasy. Musiał polegać na przyjaciołach, którzy przysyłali mu przynajmniej skróty wiadomości; nowiny docierały do niego może raz na tydzień. Trudno pisać o wydarzeniach społecznych, nie znając faktów. Merton zaczął wycofywać się z komentowania sceny społecznej, czując się niedoinformowany. Był zaangażowany, ale uważał, że nie powinien tyle się wypowiadać, podpisywać deklaracjiitd. Pod koniec życia raczej od tego odchodził.
KB: We wstępach, jakimi opatruje brat książki o Mertonie – na przykład jego biografię pióra Jima Foresta – czytamy, że Merton był po prostu mnichem, spędzającym wiele czasu w chórze, podporządkowanym rytmowi życia monastycznego. Postrzegając Mertona jako rewolucjonistę czy kogoś osobliwego, często tracimy chyba z oczu ten aspekt jego życia. A przecież stanowił znaczną jego część...
PH: Rzeczywiście, duża część życia upłynęła mu w chórze, na recytowaniu psalmów lub śpiewaniu przy Eucharystii. Mnisi spotykali się w chórze siedem razy dziennie. Na kontakty ze światem zewnętrznym i pisanie pozostawało więc Mertonowi bardzo mało czasu. Był jednak świetnie zorganizowany, miał bardzo zdyscyplinowany umysł i potrafił wykonać szybko wiele rzeczy. Kiedy coś pisał albo przepisywał na maszynie do publikacji, robił notatki, natomiast rzadko się zdarzało, by gotowy tekst wymagał specjalnych poprawek. Myślenie miał tak uporządkowane, że znał dokładnie sekwencję wszystkiego, o czym pisał – czy to było o pokoju i sprawiedliwości, czy o położeniu czarnych, o kwestiach społecznych czy rdzennych Amerykanach; cecha ta pozostała mu także później, gdy wypowiadał się na temat relacji między Wschodem a Zachodem i dawał wyraz swemu zainteresowaniu najpierw sufizmem, potem buddyzmem. Interesował się tyloma sprawami! Nie spotkałem chyba człowieka, którego zajmowałoby tak wiele rozmaitych rzeczy. Wystarczy
spojrzeć na listę tematów, które poruszał. Nie był specjalistą w żadnym z nich, lecz potrafił w szczególny sposób w nie wejrzeć. Nie był zwykłym, powierzchownym czytelnikiem, zdawał się szybko docierać do sedna sprawy.