W Twoim wielkim cierpieniu, samotności były takie chwile, kiedy pytałeś, gdzie w tym wszystkim jest Bóg?
Nie (długa cisza). To jest takie przerażenie, strach, ciemność ogarniająca człowieka, że nie zadajesz sobie pytań, gdzie jest Bóg. Ja nie miałem takich momentów. Modlić zacząłem się, kiedy przy okazji zabaw w okultyzm poczułem realną obecność demona. Przypomniała mi się modlitwa "Ojcze Nasz", którą odmawiałem w kółko. Dopiero po latach dowiedziałem się, że jest Egzorcyzm św. Franciszka, który właśnie na tym polega. O Bogu, jako osobowej istocie, pomyślałbym chyba na szarym końcu, po stu tysiącach innych spraw.
To co się myśli, kiedy jest się na absolutnym dnie?
Straszne rzeczy... Miałem do siebie żal, że wpakowałem się w takie gówno. Widziałem ludzi uzależnionych od heroiny, a mimo to, wlazłem w to. Miałem wielkie poczucie winy, żal do siebie, rodziców, znajomych. Kiedy miałem głody narkotykowe, matka pytała mnie, jak może pomóc. Mówiłem, żeby załatwiła mi barbiturany od lekarza, a ona szła i to robiła. A ja nie dość, że nałykałem się tych prochów, to jeszcze resztę wymieniłem na heroinę. Matka jednak była przekonana, że mi pomaga... Kiedy leżałem w domu, zasrany i zarzygany, matka przynosiła kasę i pytała, czy tyle wystarczy. Wiedziała, że kiedy przywalę działę, to mi przejdzie. W swoim poczuciu beznadziei potrafiła mi dawać pieniądze na ćpanie, więc miałem o to do niej żal.