Twoja książka firmowana jest jako jeden wielki "zniechęcacz" młodzieży do narkotyków.
Nawet nie wiesz, jak walczyłem z tym, żeby tego napisu nie było na okładce! Co ja jestem, jakiś Andrzej Wszechmogący, który napisał książkę, ludzie ją przeczytają i rzucą zioło? Śmiechu warte. Nie jestem cudotwórcą, a książka to nie studium wychodzenia z uzależnienia. To jest zapis mojego doświadczenia, mojego uzależnienia się, dojścia do dna i tego, jak Bóg wyrwał mnie z opresji.
A ja się obawiam, dość przewrotnie, że zamiast zniechęcać, książka niektórych zachęci - bo był sobie taki Andrzej, który dawał równo w żyłę, a jednak przestał.
Narkomania to odwrotny proces, proste. Nie potrzebuję książki do tego, żeby od dwudziestu lat robić profilaktyczne zajęcia dla młodzieży. Są ludzie, którzy jarają zioło i jest im po tym tak super, że nawet gdyby przyszedł do nich Jezus, Dalajlama albo nie wiem, kto jeszcze, to nie przestaną. Są na etapie fascynacji, nic ich nie przekona. Nie wszystkim da się pomóc poprzez działania profilaktyczne. Dla mnie ważne jest to, że czasem ktoś przyjdzie i powie, że już nie zajara.