"Ojcze nasz"
Po jakimś czasie Ambroży wrócił do wsi, gdzie spotkał ciotkę Antoninę, cudem ocalałą z pogromu. Krewna powiedziała mu, że przy życiu pozostali jeszcze brat Janek oraz stryjowie, Stanisław i Marceli. Nazajutrz wszyscy spotkali się na pogorzelisku, gdzie zabrali się do chowania ofiar. "Mężczyźni nosili ciała dorosłych, a Janek z ciotką zbierali dziecięce kości. Były kruche, rozpadały się w dłoniach." Prace pogrzebowe przerwały strzały - Ukraińcy spostrzegli ocalałych i wrócili, by dokończyć robotę. Ambroży ponownie uciekł do lasu.
Nagle Ambroży dostrzegł trzech mężczyzn na koniach. Na ucieczkę było już za późno, na szczęście w pobliżu bawiła się grupka ukraińskich dzieci. "Powiedzcie, że mnie znacie" - poprosił po ukraińsku znajomego rówieśnika. Po chwili zbliżyli się mężczyźni i zapytali Ambrożego o imię. Chłopiec podał dane ukraińskiego sąsiada, po czym, na rozkaz banderowca, odmówił po ukraińsku "Ojcze nasz". "Recytował płynnie. Nauczył się, gdy w okolicy Zielonego Dębu zaczęło robić się niebezpiecznie. Ojciec powiedział mu, że Ukraińcy w ten sposób rozpoznają swoich. Kiedy skończył modlitwę, w powietrzu zaległa cisza. - To bywajte - powiedział w końcu jeden z tych na koniu. Powoli odjechali."