Skarb w stodole
3 lipca we wsi pojawiło się 55 mundurowych, którzy przedstawili się jako sowieccy partyzanci generała Sidora Kołpaka i zapowiedzieli zebranie. Jeden z bandytów stwierdził, że Wacław Wereszczyński ma w stodole ukryte jakieś kosztowności. Wacław oznajmił, że niczego tam nie ma, jednak Ukrainiec pokazał mu palcem miejsce na ziemi i rozkazał kopać. Polak zabrał się do pracy bez przekonania, co rozzłościło bandytę. "Ukrainiec wziął zamach i w jednej chwili rozpłatał mu głowę siekierą." Dwa kroki za nim stał 12-letni syn Wacława, Ambroży.
Chłopiec momentalnie wybiegł ze stodoły. "Na zewnątrz, na podwórku trwała już rzeź. Krzyczeli mordowani i mordercy, którzy tak jak w Hurbach zabijali za pomocą wideł, noży, siekier. Ogień obejmował dom i zabudowania gospodarcze." Ambroży dobiegł do szkoły. Wiedząc, że za drzwiami czają się bandyci, "po cichutku odsunął zasuwy i z rozmachem odepchnął skrzydło drzwi tak mocno, że trafiło jednego z bandytów." Mężczyzna upadł, a jego zaskoczony towarzysz nie zdążył oddać celnego strzału. Chłopiec uciekał w stronę lasu goniony przez dorosłych. Kątem oka zauważył, że inna grupa ściga jego kuzyna, Łukasza. "Był starszym człowiekiem i nie mógł uciekać tak szybko jak dwunastolatek. Ukraińcy dogonili go i zakłuli bagnetem."