Roman Polko - człowiek, który dobrze wychodził na zdjęciach
Po zawirowaniach w GROM-ie, kiedy dowódcą przestał być generał Petelicki, a wraz z nim odeszło wielu doświadczonych komandosów, szefostwo w jednostce objął generał (wówczas jeszcze podpułkownik) Roman Polko. I tak jak wszyscy rozmówcy z książki Tomasza Marca z ogromnym szacunkiem wypowiadają się na temat pierwszego dowódcy, tak trudno w ich relacjach znaleźć choćby nić sympatii dla jego następcy. Powód?
Petelickiego zawsze uważali za kogoś w rodzaju ojca. Był jednym z nich. Przechodził wraz z nimi mordercze treningi, brał udział w akcjach, zawsze był blisko. Co się zaś tyczy Polko...
Najlepiej skwitował to jeden z żołnierzy tzw. drugiego pokolenia snajperów biorących udział w słynnej akcji w Iraku w 2003 roku: "A generał, wtedy jeszcze pułkownik, Polko... No, na platformie [tam miała miejsce akcja GROM-owców - przyp. red.] go nie było, nigdzie go nie było. Przyleciał do nas na jakieś dwa tygodnie i raz wskoczył nam na łódkę, jak płynęliśmy do portu Umm Kasr. Zobaczył, że amerykański pułkownik też tak zrobił u SEAL-sów, no i też tak chciał. Popłynął więc z nami bez hełmu, kamizelki kuloodpornej, broni i amunicji. Miał jedynie beret i pistolet, a na miejscu miał szczęście, bo trafił na jakiegoś brytyjskiego dziennikarza, udzielił więc wywiadu... I to by było na tyle z jego obecności". Podobnych relacji w książce znajdziemy znacznie więcej.