Farji to nie Afganistan
Akcja "Łez Diabła" toczy się w Farji, krainie ogarniętym wojną. Jak dużo bezpośrednich doświadczeń z Afganistanu przeniosła Pani na karty powieście?
Historia jest fantazją, postacie są fikcyjne, planeta, na której to wszystko się dzieje, też jest zmyślona. Natomiast bardzo się starałam, żeby wojna była jak najbardziej prawdziwa. Bardzo chętnie tak anegdotycznie opowiadam, że podczas długich, zimowych wieczorów w Ghazni, chodziłam sobie do znajomych komandosów i mówiłam: "No, chłopaki. Dzisiaj mamy zadanie. Odbijamy więźnia z bazy. Kombinujcie. Tu jest więzień, tu jest baza". A oni: "No ale Madzia, jaki więzień, jaka baza? Co ta baza ma?". Ja im na to: "Ja nie wiem. Wy musicie mi powiedzieć, żeby było fajnie". Jak zaczęłam przedstawiać swoje nieśmiałe pomysły, to od razu mnie wyśmieli: "Nie, nie, nie. Tak to nawet nie zaczynaj, przecież od razu widać, że nie masz nic wspólnego z takimi akcjami". Bardzo dużo tych akcji z powieści zostało wymyślonych dzięki pracy zespołowej. Nie kryję tego. Co więcej, przyznaję się do tego z dumą. To książka o żołnierzach, pisana dla żołnierzy, przez żołnierzy. Więc jest to tak realne, jak się tylko da. Przy czym bez
polityki, bo to mnie kompletnie nie interesowało.
Czy sami bohaterowie też mają swoje wzorce w realnym świecie?
To zabrzmi trochę jak objaw choroby psychicznej, ale pisanie książki nie wygląda tak, że biorę kumpla i go opisuję. Ja w jakiś sposób w daną postać wchodzę. Ona jest dla mnie żywa, jest osobą, przychodzi i opowiada swoją historię. Tak działa ten mój dziwny, pokręcony mózg. Nie chodzi o to, że wierzę w duchy, które przyszły, usiadły i zaczęły opowiadać (śmiech). To proces. Jak już mówiłam, niektóre przygody działy się przy znacznym udziale osób postronnych. Przyznaję się jednak, że parę osób umieściłam w książce z takim mrugnięciem oka: "No dobra chłopaki, wy będziecie wiedzieć o kogo chodzi", ale to są głównie postaci drugoplanowe. Tak w formie żartu.