Warto czasem stracić głos
Jest Pan już po pierwszej trasie promocyjnej książki "Szczury Wrocławia". Jak wrażenia?
Robert J. Szmidt: Sława bywa męcząca. Udzielanie wywiadów co półtorej godziny od rana do późnego popołudnia jest zabójcze dla gardła. W ciągu dziesięciu dni podróży dwa razy straciłem głos. Gdyby ktoś słuchał mojej rozmowy z Dmitrijem Glukhovskym, kiedy spotkaliśmy się w hotelu podczas Pyrkonu, miałby niezły ubaw. Chrypieliśmy do siebie przez stół jak dwa zdezelowane terminatory. Z drugiej strony podpisywanie setek książek, jakkolwiek wyczerpujące, sprawia ogromną satysfakcję. Podobnie jak spotkania z czytelnikami, a do tych dochodzi czasem w najbardziej zaskakujących okolicznościach. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Czekam na umówiony wywiad w jednej z warszawskich telewizji, obok mnie siedzi dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, który zobaczywszy na ekranie telewizora zapowiedź mojego wystąpienia, spogląda na mnie, potem uśmiecha się szczerze i mówi, że czyta moje książki. Dzięki takim chwilom człowiek jest w stanie przetrwać najtrudniejsze momenty trasy promocyjnej i pokonać każdą niemoc.