Czy Sandra jest ok?
W świecie „full wypas” musieliśmy pożegnać się z kilkoma zbędnymi balastami z przeszłości. I tak w zapomnienie poszły nudne prażynki - wszak kojarzyły nam się z peerelowską codziennością. Zaczęliśmy zajadać się chipsami. Miałeś Chio – byłeś kimś.
Do lamusa zaczęły też odchodzić tradycyjne, polskie imiona. W samym województwie białostockim na początku lat 90-tych żyły cztery małe Aleksis, trzech Deksterów, trzy Isaury. Dać córce na imię Zosia – nic oryginalnego, ale Sandra, Vanessa, Gracja albo choćby Kurtyzana (tak, tak) – to jest dopiero coś!
Angielski wniknął do języka Polaków i zmienił nasze zachowania fonetyczne. Zaczęliśmy mówić: „Dejwid i Goliat”, „Łołbrzych”, „Ajzak Babel”.
Legendą obrosła pewna anegdota:
Do pewnego profesora napisali studenci:
* - Nasi profesorowie mówią "kompiuter", czy tak można mówić?*
* Na to profesor odpowiedział:*
* - Jak ktoś mówi "kompiuter", to niech i mówi "diupa"!*