6. Dawid Mateusz "Stacja wieży ciśnień"
Tym razem miejsce przy stole zarezerwowane dla rodzimych poetek i poetów nie padnie łupem Marcina Świetlickiego, jak stało się w zeszłym roku. Będzie krótko: dawno nie mieliśmy w polskiej poezji do czynienia z twórczością , która byłaby jednocześnie tak chłodna (nie mylić z "cool", choć w sumie...), a zarazem gwałtowna i pełna afektu oraz z podmiotem, który byłby jednocześnie tak wycofany i osobny, a jednocześnie mimowolnie zaangażowany (i nie chodzi mi tu o polityczno-społeczne zaangażowanie poezji, z którym łączy się czasem zeszłorocznego debiutanta):
"Kto połączył otwarte złamania i wysokie okna/ jak brzegi rany i zerwaną gałąź/ opadającym swobodnie ciałem? Albo ładniej:/ kto się zabił? Pierwszego grudnia/ patrzyłem w wodę, w ustach obracałem/ ostatni pieniążek i wokół osi widzenia/ nie było strony, w którą mógłbym pobiec./ Miałem w kieszeni kapsel i zapalniczkę,/ miałem kurewski żal, żeście nie przyszli./ Jak o tym milczeć w obcym towarzystwie?/ Jak pukać w okno, tak by zdążyć uciec?/ Wtedy, nad Wisłą, wiedziałem - muszą istnieć/ sposoby (jak z gałęzi - łuki), rozwiązania/ skuteczne jak czosnek. Zgadnij: kto wybrał śmierć,/ kogo - jej młodsze siostry?" ("Perspektywy").