Małe miasto - wielkie tragedie
Wbrew powyższemu, błędem byłoby sądzić, że szkolne życie Boya było pełne rozrywek i przyjacielskich gestów. Warto zaznaczyć, że ojciec pisarza, kompozytor Władysław Żeleński, należał do osób despotycznych i obdarzonych nie lada temperamentem. Objawiało się to nie tylko we wszechobecnym strofowaniu domowników, ale i w fakcie, że jakakolwiek absencja jego latorośli podczas gimnazjalnych lekcji, nie wchodziła w grę. Dodajmy: nawet wówczas, gdy okoliczności ku temu były nad wyraz sprzyjające.
Oto pewnego dnia młody Tadzio rozdarł na gwoździu swoje palto. Jako że krawiec nie wywiązał się ze swoich obowiązków i nie dostarczył na czas naprawionego okrycia, pani Żeleńska zasugerowała, że syn powinien zostać w domu. Wobec kategorycznego sprzeciwu Władysława i braku zapasowego płaszcza, matka chłopca musiała znaleźć wyjście z sytuacji: "(...) włożyła mi jakiś damski serdaczek, a na to stary żakiet ojca, rosłego i zażywnego mężczyzny. Rękawy dało się zawinąć, obfity przód zapięto jakoś agrafkami, ale poły! poły sięgały do samej ziemi, a kto wie, czy się nie wlokły. Płakałem rzewnymi łzami przez całą drogę ze wstydu i rozpaczy, byłbym chciał nigdy nie zajść na miejsce, umrzeć w drodze. Jak mnie w szkole powitano, można sobie wyobrazić. A myśl o powrocie! Tak oto w małym mieście - bo Kraków był wówczas bardzo mały - mogą się pomieścić wielkie tragedie..."