Pijane dziecko we mgle
O tym, że alkohole wszelkiej maści odgrywały niebagatelną rolę w życiu kulturalnym i intelektualnym Krakowa w początkach dwudziestego wieku, nie trzeba nikogo przekonywać. Towarzystwo, w którym obracał się Boy, z hersztem wszystkich dekadentów, Stanisławem Przybyszewskim na czele, nie stroniło od mocnych trunków, który sprzyjał ożywionym rozmowom i artystycznym wzlotom. Nie jest jednak prawdą, jakoby to rozpoetyzowani panowie w pelerynach zaznajomili młodego Żeleńskiego z urokami destylatów. "Winę" ponoszą w tym wypadku koledzy z gimnazjum, dzięki którym Tadzio trafił po raz pierwszy do nocnego lokalu:
"Był to szynk podrzędnej klasy, dorożkarski, z blaszaną ladą, z wyziewami spirytusu. Nie bez bicia serca znalazłem się w tej mordowni, gdzie twarze wydały mi się straszne. (...) zakrztusiłem się solennie przy pierwszym "ojcu z matką’’, drugi poszedł gładziej; jakich wrażeń doznawałem, nie podejmuję się zanalizować; sądzę, że przeważało uczucie męskiej dumy. Po jakimś czasie przestałem być obcy, śmiałem się, błaznowałem, czułem się jak w szkole. Ale zrobiło się późno, bałem się powrotu do domu, wybiegłem. (...) Biegłem z bijącym sercem przez tę mgłę. I kiedy to wspominam, kiedym oczyma duszy oglądam tego szkraba pędzącego przez ulice, uczepił mi się natrętny frazes. Pamiętacie "Cieplarnie" Maeterlincka i ich dziwne wyliczania: "muzyka trąb pod oknami nieuleczalnych... zapach eteru w lesie..." etc. Wymyśliło mi się nowe: "pijane dziecko we mgle...’’.