Ptaszek i krokodyl
Boy-Żeleński, zapytany w ankiecie "Wiadomości Literackich" o to, jak się uczył w szkole średniej, udzielił odpowiedzi: "nierównomiernie". Łatwo w to uwierzyć, jeżeli zdamy sobie sprawę, że pisarz już od najmłodszych lat zdradzał tendencję do błaznowania. W konserwatywnym, prowincjonalnym Krakowie z początku ubiegłego wieku, taka postawa musiała doprowadzać pedagogów do szewskiej pasji. Nauczyciele często stosowali wobec Boya znaną metodę pod tytułem "przesadzanie do ostatniej ławki". To, co miało być dla młodego chłopca karą, okazało się tak naprawdę czynnikiem pomagającym mu zwalczyć wszechobecną nudę:
"Ta ostatnia ławka była zamieszkana przez recydywistów, chciałem powiedzieć repetentów, chłopów niemal pod wąsem, których bał się niejeden młodszy profesor. (...) Co się tam działo! Na godzinie religii i polskiego, a często i na innych, draby rżnęły w karty, w scyzoryk, organizowali biuro loterii, aby wyłudzać pieniądze z naiwnych. (...) Garnąłem się też do tych patriarchów, robiłem im zadania, podpowiadałem im jak rutynowany sufler, za co odwdzięczali mi się, jak umieli, dzieląc się ze mną - doświadczeniem. Byłem jak ów ptaszek - nie pamiętam nazwiska - który mieszka w paszczy krokodyla i wykała mu zęby. Idealna symbioza". Warto zauważyć, że to dzięki owym "recydywistom" niewinny Boy poznawał arkana nieco mniej oficjalnych rejonów polszczyzny, co - jak sugeruje Jan Gondowicz, autor wyboru, miało ogromne znaczenie w przyszłości, podczas pracy nad tłumaczeniem "Gargantui i Pantagruela".