Szczynukowicz, czyli o apokryfach. Felieton Jacka Dehnela
W międzywojniu prowadził egzystencję prowincjonalnego ziemianina: wybierał się na herbaciane fajfy do ciotek, grał ze stryjami w preferansa, zawiadywał majątkiem, chadzał co tydzień do kościoła – nikt z rozlicznej rodziny, z miejscowych chłopów, żaden rządca ani policjant jakoś nie zauważyli, że hrabia Juliusz się zmienił. Tak wszedł w rolę, że kiedy Armia Czerwona wkroczyła na Litwę, zamiast się ujawnić jako czekista i krzewić władzę Kraju Rad, twardo obstawał przy byciu polskim hrabią i musiał zwiać z majątku. Nawet po wojnie się nie ujawnił. Wokół szaleje stalinizm, a Szczynukowicz nadal utrzymuje, że jest bezetem (byłym ziemianinem), robiąc w bambuko nie tylko UB, ale i samego siebie, bo przecież gdyby odpowiednim czynnikom przedstawił swoją historię, mógłby liczyć na świetne stanowiska, apanaże i tak dalej.