Życie jest gdzie indziej
"Dysforia" nie jest jednak w żadnym wypadku książką o klasie średniej, ani o tych, którzy marzą, aby wejść w jej szeregi. Jeżeli cokolwiek łączy nadużywającego "korposlangu" Supersona i nadużywającego alkoholu pana Wielkidzień to przeświadczenie, że prawdziwe życie co prawda jest blisko, ale jednak... gdzie indziej. Uczucie, które wydaje się w wypadku potransformacyjnej Polski czymś zupełnie powszechnym.
Bohaterowie, w zależności od stopnia frustracji i możliwości finansowych, podejmują więc mniej lub bardziej desperackiej próby, aby "żyć inaczej", tocząc codziennie swoje małe wojenki o los, na jaki rzekomo zasłużyli. A skoro wojna, to i ofiary. Najmłodsi z "rannych" zostali sportretowani między innymi w kapitalnej scenie lekcji tańca, z której jasno wynika, że wybujałe ambicje rodziców trafiają rykoszetem w ich podopiecznych: "Mama Kasi ożywia się sukcesem wychowawczym. Robiliśmy konie, karate i pianino, mówi, ale teraz robimy taniec. Mamie się wydaje, że Kasia w tańcu odkrywa siebie. To znaczy, mówi mama, oczywiście robimy dalej konie, karate i pianino. (...) my tyle jeździmy na zajęcia, że moja włąściwie tylko w samochodzie je. Z jednej strony to nawet dobrze, bo nie będzie gruba, ale z drugiej nie wiem". Niezależnie od tego, czy nasi bohaterowie mają na sobie garnitur od Armaniego czy znoszony sweter w jodełkę: na powiększeniu widać, jak odrażające są w gruncie rzeczy rysy ich twarzy.