Nie ma kotów, ale są fotografie
W Piramidzie można zobaczyć odciski kocich łap w chodnikowym betonie, ale to jedyne ślady obecności kotów. Od lat osiemdziesiątych prawo nie pozwala mieszkańcom Spitsbergenu posiadać tych zwierząt, bo mogą one roznosić wściekliznę. W sklepie w Longyearbyen pojawia się jednak czasem w tajemniczy sposób karma dla kotów i żwirek, zdarza się też, że pod rurami ciepłowniczymi można dostrzec sierściucha, parchatego, ale niezbyt zabiedzonego.
Piramida jest martwa.Żywą można oglądać na zdjęciach Herty i Leifa A. Grondalów, najbardziej znanych w historii fotografów tego obszaru. Ona była Austriaczką, zachwyconą wyprawą na Nordkapp i jeszcze dalej. Chciała zrobić zdjęcia, ale wyszły tylko cztery - pożyczony od ojca Kodak nie wytrzymał zimna. Leif był od niej starszy o siedemnaście lat, mimo to dogadywali się bez przeszkód. Pasję fotografowania będą dzielić latami, a ich pierwsza córka, Eva, która dba o dorobek rodziców mówi: "Ojciec był naprawdę fatalnym górnikiem [...] Myślę, że gdyby nie zaczął fotografować, to by go prędzej czy później wyrzucili z pracy, bo stanowił zagrożenie dla innych".
Leif fotografował siebie samego, Hercie nie pozwalał dotknąć spustu migawki. Ona tymczasem widziała świat inaczej: "zaczęła od zdjęć rodzinnych i uwieczniania maszyn górniczych, ale interesowały ją głównie radzieckie osady, sąsiedzi, odgrodzeni żelazną kurtyną, o których nie wiedziano prawie nic". Dostała pozwolenie na fotografowanie codziennego życia w Piramidzie, założono jej kartotekę i obserwowano z obu stron: norweskiej i radzieckiej.