Głowa renifera na deser
Na Spitsbergenie zawiązują się też przyjaźnie z gatunku tych niemożliwych. Wojtek wspomina: "Jednego dnia Harald mówi: 'Będzie obiad' i wręcza mi głowę renifera. I dodaje: 'Idź do morza i ją wymyj'. [...] No to ja tę głowę myję, wydłubałem trawę spomiędzy zębów, a Harald mówi: 'Dobrze' i przecina ją na pół. Ona nie miała skóry i on ją wsadził raz-dwa do szybkowaru. Śmy ugotowali tę głowę i tak sru na talerz [...] No i nie dało się tego jeść... Starałem się, ale nie dałem rady".
Harald nie może pojąć, jak ktoś może nie lubić głowy renifera. Ale z Wojtkiem zaprzyjaźnił się i tak. Pamięta noc, kiedy do stacji myśliwskiej Kapp Wijk coś załomotało.* To mógł być niedźwiedź albo właśnie Wojtek.* "Dopiero po trzeciej butelce wódki zaproponował gościowi coś do jedzenia. Siedzieli [...] i rozprawiali, jeśli obaj się nie mylą, o ówczesnym papieżu. Na znak niebios nie musieli długo czekać, bo po kilku dniach zadzwonili z biura gubernatora, że przylatuje helikopter z pastorem [...] No i jak przyleciał pastor, to daliśmy sobie znowu w palnik. On grał na skrzypcach, a myśmy tam tańczyli". Podobno był to jedyny raz w historii, gdy w stacji na Kapp Wijk urządzono tańce.