Skrzydlata trumna
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2014 |
Autorzy | |
Wydawnictwo | |
Seria |
Czwarty tom cyklu kryminalnego Marcina Wrońskiego! Lublin w odcieniach retro, przedwojenne i powojenne losy Zygi Maciejewskiego...Jest 1936 rok, nocny stróż w Lubelskiej Wytwórni Samolotów Feliks Susek odbiera sobie życie na służbie. Jak donosi „Express Lubelski i Wołyński", powodem desperackiego kroku jest nieodwzajemniona miłość denata do ponętnej krawcowej. Kiedy sprawa ma zostać umorzona, komisarz Maciejewski odkrywa, że ciało w trumnie nie należy do samobójcy. Rozpoczyna się mozolne śledztwo, które łączy pozornie niepowiązane ze sobą zdarzenia i postaci, a temperatura rośnie z każdą minutą. Czy policjantowi uda się połączyć wątki i rozwikłać mrożącą krew w żyłach tajemnicę? Na niektóre odpowiedzi będzie musiał zaczekać kilka lat, kiedy w 1945 roku w celi lubelskiego więzienia spotka ducha z przeszłości.Fałszywi świadkowie, handlarze narkotyków, kłopotliwe znajomości - Lublin Wrońskiego to istne Sin City na słowiańską nutę. Komisarz Zygmunt Maciejewski będzie zmuszony nie tylko wniknąć w mroczną tkankę miasta, ale także zmierzyć się z własnym nałogiem, bólem i pożądaniem. W tle akompaniuje mu słynna berlińska śpiewaczka, Mathi Lirhen i złowrogie odgłosy nocnych ulic. O kryminałach retro Marcina Wrońskiego: Ten międzygatunkowy miks to nowość na poletku polskiego kryminału. Warto odnotować go w pamięci. Mariusz Grabowski, „Polska The Times" Realizm wydarzeń i scenerii sprawia, że czytelnik ma wrażenie, iż czyta relację z pierwszej ręki. Maryla Kowalska, Fabuła książki Marcina Wrońskiego okazuje się idealnym pretekstem do pokazania Lublina w czasach okupacji. Być może autor nie zgodzi się z założeniem, że historia opowiedziana przez niego, stanowi jedynie punkt wyjścia do zarysowania szerszego kontekstu. Pewne jest jednak to, że udało mu się stworzyć obraz, którego nikt wcześniej „nie namalował". Rafał Gdak, wiadomoś Zyga, lepiej poznany, zyskuje. Imponuje intuicją, którą często przedkłada ponad proceduralność. Charakteryzuje go przede wszystkim chłodny i zdystansowany stosunek do „wielkiej Historii" i wszelkich przejawów nacjonalizmu. Marek Olszewski,
Numer ISBN | 978-83-280-0887-8 |
Wymiary | 123x195 |
Oprawa | miękka ze skrzydełkami |
Liczba stron | 312 |
Język | polski |
Fragment | Zyga wyszedł z „Europy" i zapiął szczelnie płaszcz. Ostatnie opadłe liście na placu Litewskim zdawały się wyrywać ku poczcie, ale kolejny podmuch wiatru zawracał je w stronę Dowództwa Okręgu Korpusu, gdzie rezydowała też lubelska ekspozytura II Oddziału. Poetycki obrazek, uznał komisarz. I alegoryczny. Maciejewskiego minęły dwie roześmiane dziewczyny w towarzystwie ponurego studenta. Z przeciwnej strony, od kina „Corso", zmęczonym krokiem szedł ku Krakowskiemu Przedmieściu mężczyzna w uniformie biletera. A kilkanaście kroków od Zygi, pod drzewem na skraju placu Litewskiego, przystanęła znajoma postać w dopasowanej jesionce z futrzanym kołnierzem i czarnym meloniku, niczym tajniak sprzed lat piętnastu. Wyraźnie unikając światła latarni, facet zerkał na glinę. Komisarz ruszył w jego stronę, przecinając na ukos jezdnię. - Czyżby mnie pan szukał, panie Myszkowski? - zapytał, wbijając ręce w kieszenie. - Szukałem - kiwnął głową dawny doliniarz - bo cisnął mnie pan o Feliksa Suska. Mówił pan: facet z zajęczą wargą... - Rozejrzał się dyskretnie i dodał ciszej: - Mam cynk dla pana. - Pan?! - zdziwił się Zyga. - Pan ma dla mnie cynk? A czemu zawdzięczam tę uprzejmość, panie Myszkowski, jeśli można wiedzieć? - Z całym szacunkiem dla pana komisarza, ale w życiu nie wyświadczyłbym uprzejmości glinie. To sprawa sumienia. - Sumienia - pokiwał głową Maciejewski i spojrzał na zegarek. Coś miał tego wieczoru do zrobienia, coś obiecał Róży, ale co? Jeżeli wyleciało mu z głowy, pewnie nie było tak ważne jak sprawa narkotyków. - Skoro sumienia, to zapraszam na wódkę. - Wypić z panem to mogłem za spokój duszy Kaprana - pokręcił głową kieszonkowiec na emeryturze. - Żeby go ten drewniany kulas nie uwierał na tamtym świecie. Ale do knajpy z panem? Jeszcze by ktoś zobaczył! Sprawa jest krótka, na ulicy to załatwimy. - Skoro pan chce... - Maciejewski wskazał alejkę prowadzącą przez plac Litewski ku pomnikowi Konstytucji 3 Maja. Zaśmiecona mokrymi liśćmi, wręcz poetycko pasowała do załatwiania śliskich spraw. - Papierosa? - Na ulicy się nie pali. - Myszkowski wbił ręce w kieszenie i ruszył pierwszy przez plac. Zyga, nie mogąc znaleźć niespalonej zapałki, również musiał trzymać się savoir-vivre'u. - Pan wie, ja jestem doliniarz starej szkoły - zaczął emeryt. - Nie kradnie się biednym, kobietom w ciąży i tak dalej. Ale to już nie te czasy, tyle skurwysyństwa to nie było za cara, co teraz za Polski. Nawet jak siedziałem, to nigdy bym nie podał ręki alfonsowi. Prędzej glinie. - Bardzo pan uprzejmy, panie Myszkowski - mruknął zniecierpliwiony tym wstępem komisarz. - Chyba już jednak alfons lepszy albo bandyta niż ten, co sprzedaje morfinę czy tę, no... kokainę. To gówniana robota, śmierdząca, w sam raz dla wszy - pokręcił głową doliniarz. - Pamięta pan Józka Lipaka? - spojrzał badawczo na Maciejewskiego. - Po odsiadce wyszedł z ferajny i za bagażowego robi. Zyga nie mógł pamiętać Lipaka, bo nigdy z nim nie rozmawiał, pamiętał za to dobrze raport Lepińskiego z komisariatu na dworcu kolejowym. - I cóż ten Lipak? - zapytał komisarz, siląc się na spokój. Myszkowski i tak dobrze wiedział, jaką informację mu sprzedaje, podbijać jej wartości komisarz nie zamierzał. - A widziałem się z nim. Przypadkiem - dodał emerytowany złodziej. - I on tego do protokołu nie podał, pan rozumie, jak to jest, kiedy się siedziało w kryminale, ale Lipak zapamiętał tego gościa, który porzucił walizkę. Poznałby go po zajęczej wardze. - Po zajęczej wardze... - powtórzył Zyga. - Coś więcej? - Wzrostu Lipaka, czyli panu... - Myszkowski spojrzał na komisarza. - Panu by sięgał do brody. To tyle - zatrzymał się. - I niech pan pamięta, nic mi pan nie jest winien. Nie robię tego dla pana, tylko bo tak trzeba. Jak pan się tym nie zajmie, zajmie się ferajna, ale pójdzie poruta po mieście, a po co to komu? Ja już mam swoje lata i lubię spokój. - I przyszedł pan z tym do mnie z własnej inicjatywy jako praworządny obywatel? - krzywo uśmiechnął się komisarz. - A robi to jakąś różnicę? Szacunek panu władzy. - Stary złodziej uchylił melonika i odszedł wolnym, spacerowym krokiem. |
Podziel się opinią
Komentarze