Rozgryzł Putina już 21 lat temu. Prorocze słowa Stanisława Lema
- Wszyscy dość bezradnie powtarzają: On nie ma politycznego ani ekonomicznego programu! Tak, ale ma za sobą wyborami i nastrojami zjednoczonych Rosjan. Nie napawa mnie to niczym innym jak niepokojem – pisał o Władimirze Putinie Stanisław Lem w 2000 r. W setną rocznicę urodzin Lema przypominamy jakże aktualny tekst sprzed 21 lat.
Stanisław Lem największą sławę, uznanie i światową rozpoznawalność zdobył jako pisarz science fiction. Ale autor "Bajek robotów", "Cyberiady" i wielu innych książek, które cały czas fascynują i dają do myślenia, był także bacznym obserwatorem i komentatorem współczesnej sobie rzeczywistości. W 100. rocznicę urodzin (13 września 1921 r.) Mistrza przypominamy jeden z jego przenikliwych i nadzwyczaj aktualnych felietonów z 2000 r.
Oryginalny tytuł felietonu to "Niepokoje". Pierwotnie ukazał się na łamach "Tygodnika Powszechnego" (15/2000), a następnie jako część zbioru "Planeta LEMa" (Wydawnictwo Literackie, 2016).
Rzeczowe informacje, czy choćby sugestie, zastępowane są albo domysłami, często wewnętrznie sprzecznymi, albo co najwyżej opowieściami o jego biografii, z powoływaniem się na opinie dawnych kolegów czy współpracowników z KGB. Wszyscy dość bezradnie powtarzają: On nie ma politycznego ani ekonomicznego programu! Tak, ale ma za sobą wyborami i nastrojami zjednoczonych Rosjan. Nie napawa mnie to niczym innym jak niepokojem.
Słychać czasem — uważam to na poły za mit — że u schyłku Sowietów istniały w KGB dwie tendencje: jedna bardziej liberalna i skłonna może nie do łagodności, ale przynajmniej do pomiarkowania, usytuowana w pobliżu Andropowa, i druga, bardziej sroga. Putin miałby wywodzić się z tych łagodniejszych. Swoją popularność zyskał dość nagle, na gruzach Groznego i całej Czeczenii. Wojna stała się dlań wyrzutnią na polityczną orbitę. Rozkaz, by zniszczyć "czeczeńskich terrorystów", a także jego loty do ruin czeczeńskiej stolicy, nakładanie i zdejmowanie hełmu pilota myśliwskiego — bardzo mu w starcie pomogły. Znaczna liczba Rosjan wynagradzała sobie bowiem, i to od dawna, brak osobistej wolności i dobrobytu świadomością, że stanowi element imperium.
(…)
Co Putin myśli o sprawach gospodarki? Ośmielę się powiedzieć: nic nie myśli, ponieważ zupełnie nie wie, co w tej dziedzinie zrobić. Tajemniczość jego jest milczeniem niewiedzy, a nie postawą chytrze zaczajonego do skoku tygrysa. Sytuacja Rosji — a polityka splata się tu z ekonomią — nie jest, jak wszyscy wiedzą, wesoła. Globalny dochód narodowy w stosunku do ostatnich lat sowieckich (a nie były one najlepsze) spadł o trzydzieści kilka procent. Do tego przeciętny wiek mężczyzny wynosi dziś pięćdziesiąt osiem lat, a Rosjan jest już mniej niż sto pięćdziesiąt milionów.
Grupa plutokratów rosyjskich, którzy nie całkiem legalnie zawłaszczyli dużą część niosących doraźne zyski elementów gospodarki rosyjskiej, zaczęła nagle odczuwać przestrach, trochę jak doktor Frankenstein (przypominam, że — wbrew temu, co się często sądzi — Frankenstein to nie ów straszny trup, ale doktor, co trupa ożywił). Ten czy ów zaczął się najwyraźniej obawiać, czy nie dozna pod nowymi rządami uszczerbku majątkowego.
(…)
Towarzyszy temu niezbyt jeszcze wyraźna skłonność, by odzyskać, co się tylko da, dla wskrzeszanego imperium. Nikt jeszcze nie powiedział wprost, że Rosja zamierza dążyć do powrotnego zawłaszczenia na przykład Ukrainy, byłoby to jednak wielkim krokiem ku wzmożeniu niebezpieczeństwa grożącego naszemu krajowi.
Słyszę, że ku czci Putina jeden z postsowieckich okrętów podwodnych wystrzelił transkontynentalną rakietę, oczywiście bez głowicy atomowej. Taki gest symboliczny powinien mieć dla nas znaczenie. Słowa moje są bezsilne i bez skutku realnego, choćby się ukazały Bóg wie na jakich łamach, ale chciałbym, by zanikły w naszym społeczeństwie przeświadczenia, wedle których najstraszniejszymi szkodnikami dla Polski są duchy zabitych dawno Żydów... Należałoby się trochę zainteresować tym, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, która nie bezzasadnie nazywa się "wschodnią ścianą"; zawsze to oznaczało miejsce, za którym dalej nie ma już nic, głową w mur.
Sąsiadów sobie nie zmienimy, a Polska położona jest — to przykre — między dwoma wulkanami: niemieckim, zachodnim, i rosyjskim, wschodnim. Wulkan rosyjski cicho bulgoce, wulkan niemiecki szczęśliwie wygasł, krater jego jest martwy, choć równocześnie ze strony Niemców nie powinniśmy już oczekiwać żadnych specjalnych przywilejów, jak w erze Kohla. Przeciwnie, okazują oni sporą gotowość, aby nas nie dostrzegać. Gotowość ta nasuwa skojarzenia z Rapallo, na razie tylko in potentia, ale czułki wysuwane przez polityków niemieckich w stronę Moskwy dostrzec można wyraźnie. Socjaldemokrata Schröder bardzo by chciał troszeczkę się odkochać w Polsce i mocniej się zakochać w Rosji.
Widać przy tym różnicę między tym, co mówią politycy lub ich rzecznicy, którym wyraźnie zależy na ugłaskaniu i przypochlebieniu się Rosji, a tonem prasy niemieckiej; znajdziemy tam wiele łagodnego, ale jednoznacznego zaniepokojenia. Putin przecież stał się nieomal z dnia na dzień z szarego oficera KGB prezydentem, a fakt, że w wyborach wystąpił przeciwko partii komunistycznej, o niczym jeszcze nie świadczy. Kiedy się jednak w mediach światowych, a zwłaszcza zachodnioeuropejskich, śledzi opinie na temat Putina i jego stosunku do Zachodu, odnosi się wrażenie, jakby Rosja na dość szerokim froncie graniczyła bezpośrednio z Niemcami i nic takiego jak Polska w ogóle nie istniało. Nie powinna to być sytuacja przyjemna dla czterdziestomilionowego państwa. Niewczesne oczywiście byłoby przypominanie słów Mołotowa o pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego, nic szczególnego nam na razie nie grozi, istnieją jednak środki nacisku, których Rosja może użyć, a nic nie wskazuje na to, by Putin był szczególnym zwolennikiem dogadywania się i współdziałania z nami, choćby tylko w zakresie ekonomii.
*
Głównym zadaniem rozkawałkowanej polskiej klasy politycznej nie powinno być dziś poszukiwanie okazji, by Rosjanom przypominać ich winy wobec nas, choć o tych winach zapominać nie należy. Przyszłość polityczną należy rozważać w zakresie strategicznych scenariuszy najgorszego wyjścia. Piękna pogoda nie wymaga specjalnych przygotowań z naszej strony, mogą jednak zdarzyć się burze. Powinniśmy działać ostrożnie, kontynuować współpracę ekonomiczną, a równocześnie uniezależniać się w miarę możliwości, przede wszystkim w dziedzinie dostaw nośników energii, na czele z gazem.
(…)
Putinowska już Rosja święci triumf absolutnego zwycięstwa nad "terrorystami", choć podgryzany przez walczącą wciąż czeczeńską partyzantkę. Polskę źle się traktuje w centrum i w okolicach, ponieważ ośmielamy się sympatyzować z Czeczenami. Takie odruchy, jak apel o zaprzestanie wojny czeczeńskiej, wystosowany w grudniu przez Czesława Miłosza, Wisławę Szymborską i kilka innych osób, potraktowano u nas jako akcję polityczną o pewnym ciężarze gatunkowym. Ja natomiast uważam, że okres, w którym takie manifesty mogły mieć jakiekolwiek znaczenie, dawno minął.
(…)
Owszem, apel w sprawie Czeczenii sam z poczucia obowiązku podpisałem, powiedziałem jednak przez telefon Miłoszowi, że w moim odczuciu nie jest to nawet akcja wagi piórkowej. Bezpowrotnie minęła epoka magicznej wiary w moc słowa wypowiedzianego wbrew cenzuralno-politycznym zasadom.
We wszystkich krajach, które wydobyły się spod protektoratu czy wpływów kolonialnych sowieckich, daje się dostrzec chęć, żeby się od przeszłości wyraźnie oddzielić. Nie tylko w Polsce słychać głosy, by wszystko, co komunistyczne, wypalać rozżarzonym do białości żelazem. Skądinąd jednak wiemy, że i w Europie Zachodniej istnieją nadal legalne ruchy komunistyczne, mają więc jakieś oparcie. W rosyjskiej Dumie komuniści stracili wprawdzie większość bezwzględną, ale silna frakcja komunistyczna nadal istnieje.
W polityce działanie i mówienie rozszczepionym językiem jest rzeczą normalną i niestety zasadną. Wewnątrzpolityczne wysiłki nie powinny być dziś kierowane na to, by pogrążać Kwaśniewskiego, zwłaszcza że ponad siedemdziesiąt procent Polaków chce go nadal wybrać. Obawiam się, że i ja na niego zagłosuję, ponieważ lepszego kandydata nie widzę, a mimo wszystkich jego niewątpliwych obciążeń i wad może mu być łatwiej — w imieniu Polski oczywiście i w jej interesie — dogadać się nie tyle nawet z Putinem, ile z jego ekipą, którą on dopiero stawia na nogi; wiadomo, że będzie się ona składać z ludzi wyselekcjonowanych z zaplecza KGB. Nie uważam Kwaśniewskiego za cudownego zaklinacza, który Rosjan pod Putinem potrafi udobruchać, ale sądzę, że jeżeli ktoś coś zrobić tutaj potrafi, to bardziej on niż kto inny.
Bilans tego, co Putin odziedziczył po Jelcynie, nie napawa obawami na najbliższą przyszłość. Nic okropnego zrobić nam w tej chwili nie mogą, ale tendencja wydaje się niezdrowa. Trudno się spodziewać, że Rosja będzie nam sprzyjać. Osobiście mam tam wielu przyjaciół, dlatego przykro mi to mówić, tym bardziej że kulturę i naukę rosyjską bardzo poważam, ale one są tylko trybami zębatymi w olbrzymim mechanizmie. Mechanizm ten mocno jest wprawdzie rozkojarzony, ale do jego skojarzenia, wzmocnienia i zespolenia ekipa Putina będzie z wolna dążyć, nawet w sposób brutalny.
Na Zachodzie widać wyraźną chęć, aby Rosję wspomagać i popierać. Musiałaby ona uczynić coś znacznie okropniejszego aniżeli zniszczenie całego narodu kaukaskiego, by od tej linii odstąpiono. A są też inne obszary: nie wiemy, czy i jakie będą stosunki Rosji putinowskiej z komunistycznymi Chinami. Sytuacja jest więc wielozakresowo niepewna. Brzydko to zabrzmi, ale chaos w Rosji był dla nas korzystniejszy aniżeli próby sprawniejszego rządzenia tym krajem.
Na Wschodzie nie wyłania się jakaś szczególna postkomunistyczna formacja, obserwujemy raczej późne czkawki pocarskie. Nie czas na nasilanie antykomunistycznej nagonki, co wcale nie znaczy, że trzeba ukochać komunę czy postkomunę. Najważniejsze jest to, co będzie dobre dla Polski, a nie to, co jest dobre dla AWS czy SLD. Niestety, muszę zgodzić się z Karolem Modzelewskim, który powiedział niedawno, że orientacja AWS jest w gruncie rzeczy historyczna: oni jadą w przyszłość, spoglądając wstecz.
Nie musimy się obawiać nagłych i gwałtownych pogorszeń naszego statusu suwerenności, ale opierać się całym ciężarem na naszej przynależności do Paktu Północnoatlantyckiego też nie wystarczy. Nie nawołuję, by każdy zdejmował zaraz ze ściany halabardę, miecz i koncerz, ale nie trzeba oczu zamykać na niepokojące fakty.
Powyższy felieton Stanisława Lema ukazał się w 2000 r. w "Tygodniku Powszechnym", a w 2016 r. w zbiorze "Planeta LEMa" Wydawnictwa Literackiego.