Ostatnia droga
Zupełnie inaczej tę sytuację opisywał jednak ksiądz Jan Stępień, współwięzień Pileckiego.
- Prowadziło go pod ręce dwóch strażników. Ledwie dotykał stopami ziemi. Nie wiem, czy był wtedy przytomny. Sprawiał wrażenie zupełnie omdlałego.
Płużański zauważa, że możliwe jest, iż "prowadzony na śmierć" Pilecki już nie żył - i nie byłby to wcale taki rzadki przypadek.
- Często najgorsze śledztwo rozpoczynało się po procesie i wyroku skazującym, kiedy oprawcy wiedzieli już, że ich ofiara nie wyjdzie na wolność. Że zginie w więzieniu. Mogli sobie pofolgować - pisze.