Rodzina aktywisty nie wierzy w wypadek. "Mój ojciec został zamordowany"
Zaginięcie i śmierć Homero Gonzáleza do dziś budzi kontrowersje. Według meksykańskich władz strażnik sanktuarium motyli i działacz na rzecz ochrony środowiska zginął w nieszczęśliwym wypadku. - Chcą nam wmówić, że się upił i wpadł do studni - powiedział syn ofiary polskiemu reporterowi, który badając sprawę głośnego zaginięcia, odkrył pajęczynę lokalnych i globalnych powiązań.
W styczniu 2020 r. w meksykańskim stanie Michoacán zaginął Homero González, strażnik sanktuarium motyli. Polski reporter Szymon Opryszek ruszył tropem ostatnich śladów zostawionych przez ofiarę. Jego dochodzenie odkryło pajęczynę lokalnych i globalnych powiązań: kartele narkotykowe, skorumpowani politycy, międzynarodowe koncerny, a także my, zajadający się awokado zadowoleni konsumenci.
Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego publikujemy fragment książki "Woda. Historia pewnego porwania" Szymona Opryszka, laureata konkursu reporterskiego oraz nagrody "Pióro Nadziei" Amnesty International.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mosty między księciem Harrym i jego rodziną są już spalone?
Rozdział X. Chmura
Obrońca lasu. Po..b. Wąsaty kosmita. Opiekun strumieni. Pi..a. Dobre serce. Egocentryk. Wizjoner. Niegroźny wariat. Bromista, żartowniś. Najczęściej – strażnik motyli. Malowałem portret Homero z etykietek, wyrwanych z kontekstu zdań i porozumiewawczych chrząknięć. Ale kiedy oddzieliłem słowa od emocji i interesów, zostały dłonie.
"Delikatne, jakby wybierał awokado na targu". "Zawsze spał z zaciśniętymi pięściami". "Jego dziadek, ojciec, wszyscy w rodzinie ręce mieli popękane od siekier, a on wziął się za macanie motyli". "Zawsze miał zajęte ręce, zawsze z telefonem".
Ostatnie zdanie wypowiedział Homerito, pierworodny syn Homero, gdy podciągał roletę w sąsiadującej z rodzinnym domem kafejce internetowej Los Simpsons. Z wymalowanej białą farbą fasady spogląda Homer Simpson – to ojciec lata temu wymarzył sobie malunek z imiennikiem z amerykańskiej kreskówki. W Ocampo mówią, że jak chce się coś załatwić, sklecić CV, wysłać mail, zabić jakiegoś potwora lub oddać się medytacji przed ekranem komputera, to należy udać się do Simpsonów.
Pomyślałem, że napiszę historię ojcowsko-synowskiej miłości. Homerito wciąż jednak ściskał w dłoni myszkę.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
- Mój ojciec został zamordowany. - Urywał zdania jak skórki od paznokci. - Prokuratura opublikowała komunikat, że znaleziono przy nim pieniądze. I że miał rozpięty rozporek. W studni pływał jednorazowy kubek. To miało sugerować, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Nie wierzę w tę wersję.
- Dlaczego?
- Szukaliśmy ojca dwa tygodnie. Przeczesaliśmy całą okolicę. Pięć dni po jego zaginięciu szukaliśmy w miejscu, gdzie potem znaleziono jego ciało. Niektórzy nawet rzucali kamieniami do studni, aby sprawdzić, czy coś tam jest. Nic nie znaleźliśmy.
- Ktoś podrzucił ciało?
- Jestem pewny. Chcą nam wmówić, że się upił i wpadł do studni. Dlatego nie odpuściliśmy i pojechałem z wujkiem do prokuratury. W akcie zgonu jest napisane, że miał sinicę twarzy i łożysk paznokci na palcach obu rąk. Po kolejnych oględzinach odnotowali ranę głowy. Więc następnego dnia napisali kolejne oświadczenie, że powstała w wyniku upadku. Spadł do studni, uderzył głową o wodę i rozciął skórę? Nie uwierzę.
Homerito rozejrzał się po kafejce. Z kąta dochodziła irytująca piosenka o baby shark, małym rekinku, który właśnie podbijał planetę. Ktoś wyliczył, że ponad 7 miliardów odtworzeń tego utworu na YouTubie pochłonęło tyle energii, co 60 tys. gospodarstw domowych w ciągu roku. Dzieciak w za dużych słuchawkach zastygnął przed ekranem, puszczał hit w koło, miał na sumieniu emisję przynajmniej jednego gospodarstwa.
- Poznam prawdę - powiedział Homerito. - Gdzieś muszą być jakieś ślady.
Przysunąłem krzesło do jego biurka. Oglądaliśmy filmy, które jego ojciec nagrał w Świętym Lesie, próbując odtworzyć dzień, w którym zaginął. Koniec życia zapisany w chmurze.
Trwa ładowanie wpisu: instagram
A więc poniedziałek, 13 stycznia 2020 r. Homero wstał o 7.00, umył zęby, przyciął wąs, wyjął z szafy białą koszulę w stylu guayabera. Przeszedł przez pokój z telewizorem, pod którym miał poustawiane kasety z filmami akcji, głównie z Bruce'em Lee na okładkach. Siadł przy stole w kuchni, skubnął tortilli z wczorajszym guacamole, dobry kwadrans przesuwał palcami po ekranie telefonu. To był ciekawy weekend: tajemniczy wirus zabił pierwszą osobę w Chinach, wróciła liga piłkarska, Motyle Monarchiczne z Morelii przegrały z Deportivo Toluca, a w starciu z policją zginęła La Catrina, seksowna zabójczyni z kartelu Cártel de Jalisco Nueva Generación. Nagranie z bitwy w stanie Michoacán robiło tego dnia furorę w sieci. Gang patroszył też lasy w okolicy sanktuarium motyli, więc kiedy za dwa dni gazeta "La Jornada" jako pierwsza napisała o zaginięciu Homero, informację podchwyciły lokalne portale, a na forach zaroiło się od plotek o narcotraficantes, handlarzach narkotyków, którym zamarzyły się zyski z motyli.
Słońce wzeszło o 7.30. Homero rzucił kilka słów do żony, coś, że zdzwonią się w sprawie wieczornej imprezy, i wyszedł. Zamknął za sobą furtkę, pozdrowił sąsiadkę, która rozwałkowywała ciasto na tortille w otwartym oknie, wyciągnął kluczyki, wsiadł do auta. Zjechał po betonowych płytach, po prawej minął sklep należący do Amado, młodszego brata. Zatrzymał się, jak zwykle, przy straganie na skrzyżowaniu z główną ulicą. Poprosił o kawę, sypaną, ciężką jak ołów, poorana zmarszczkami sprzedawczyni nalała ją z plastikowego termosu. Lubił zagadywać staruszki, żyją już tylko śmierciami innych, więc zawsze są chętne do rozmowy.
Przez kilka minut dyskutowali o pogodzie, niebo zasłaniały chmury, chociaż nie wyglądało, by miało padać, wieczorem w sołectwie Soldado Anonimo miał się odbyć doroczny targ z okazji święta patrona, Anonimowego Żołnierza. Będą tam jakieś szychy, rzucił na odchodne i wsiadł do auta. Minął dom Raymundo, były komisarz odpowiedział na jego pozdrowienie. Gdy dotarł do sanktuarium motyli, włożył kalosze i ruszył w las. Śmiał się często, że dociera do takich miejsc, które zna tylko on, deszcz i jego telefon. Tego dnia nakręcił ostatnie ujęcia.
Tło na nagraniach miało kolor owoców tamaryndowca, motyle monarchiczne przeglądały się w kałużach lub kleiły się do Homero jak spocona koszula do pleców. A ten z uśmiechem opowiadał, że to dusze świętych wróciły do Meksyku, by przynieść ludziom sekretne przesłanie, gestykulował przy tym zaciekle. W tamtym sezonie motyle monarchiczne założyły aż 14 kolonii, zajmując ponad 6 hektarów, najwięcej od 13 lat.
Natrafiliśmy z jego synem na wpis Homero, w którym podsumował ostatnie cztery lata: w tym czasie ejeditarios przywrócili lasowi 420 hektarów, każda z miliona zasadzonych jodeł religijnych i sosen wdychała rocznie sześć, może siedem kilogramów dwutlenku węgla, każdy hektar równoważył roczną emisję spalin czterech samochodów osobowych.
O 16.22 Homero udostępnił na Facebooku film promocyjny sanktuarium. "Homero, dlaczego opiekujecie się monarchami?" – zapytała prowadząca wywiad i położyła dłoń na jego ramieniu. On wyprostował się, ale wciąż patrzył w ziemię.
"Motyle monarchiczne są symbolem globalnym, pełnią ważną rolę, są dziedzictwem natury, duszami zmarłych, kochankami słońca. Przylatują do stanu Michoacán na początku listopada, zbierają siły i pożywienie, hibernują, by na początku marca odlecieć z powrotem do Kanady. To cud natury". Potem mówiła już tylko dziennikarka. Nawet motyl miał dość, czmychnął sprzed jej twarzy.
Chwilę po publikacji wpisu Homero zgarnął syna ze skrzyżowania, by podwieźć go na busa do Morelii, gdzie ten studiował. Odebrał telefon, głos w słuchawce go pośpieszał. Jestem w drodze, spokojnie, odpowiedział. Odstawił Homerito, a 20 min potem zaparkował samochód w El Soldado, 200 m od wejścia na festyn. O 17.19 opublikował jeszcze takie samo zdjęcie na Twitterze i Facebooku: 56 przewodników z sanktuarium El Rosario patrzy w obiektyw, większość z nich trzyma dłonie w kieszeniach – to dzień wypłaty. To było ostatnia rzecz, jaką opublikował w mediach społecznościowych. Później uczestnicy spotkania zeznali przed prokuraturą, że to było zwyczajne zebranie, zajmowali się finansami sanktuarium, planowali sadzenie drzew i kolejne wizyty grup turystów. Jeśli coś było podejrzane, to wciąż brzęczący telefon Homero. Po kilkunastu razach odebrał go. Ktoś z drugiej strony nalegał, by przyjechał na jarmark. Tak, tak, oczywiście, zaraz się zbieram, miał odpowiedzieć Homero.
Kiedy dotarł na miejsce, w El Soldado trwały już wyścigi konne. Wokół sceny rozstawiono białe namioty z jedzeniem. Piaszczysty tor odgrodzono od widzów białymi metalowymi barierkami. Dużo ludzi: dżokeje na wybiegach, mężczyźni ubrani jak z jednego katalogu, w duże stetsony, dżinsy z paskami z mosiężnymi klamrami, w butach w szpic. Byli tam Roberto Arriaga Colín, prezydent Ocampo, Elizabeth Guzmán, miejska skarbniczka, Erika Karina Alvarado Alcantar, wpływowa polityczka z regionu, oraz Octavio Ocampo Córdova, deputowany stanowego kongresu. Razem zapozowali do fotografii, którą ten ostatni opublikował na Facebooku następnego dnia. Homero odróżnia się od reszty: nie uśmiecha się. W tle widać scenę, na której stoi orkiestra, ubrani na czerwono trębacze dmą w ustniki. To jego ostatnie zdjęcie.
Świadkowie zeznali potem, że Homero wyszedł z imprezy kilka minut po 21. W ręku miał kubek z kawą.
(...)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Woda. Historia pewnego porwania" Szymona Opryszka, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.