Hybrydowa agresja
Historia Ukrainy przyspieszyła, parlament uchwalił powrót do konstytucji z 2004 roku, rozpisano wybory na maj, zwolniono Tymoszenko z więzienia. Nie ma triumfu, radości, jest tylko rozczarowanie i gniew. I te sto trumien.
A potem - pseudoreferendum na Krymie i rosyjska operacja wojskowa, którą szumnie nazywano wojną hybrydową. Ładny to, techniczny synonim zwykłej agresji zbrojnej, w której wzięły udział zarówno jednostki Floty Czarnomorskiej, jak i regularna armia wspierana przez tzw. samoobronę Krymu. Ukraińscy politycy wiedzieli, że możliwy jest już tylko walkower lub wojna. Wybrali to pierwsze. Zajęci byli zresztą swoimi sprawami - Poroszenko szybko pozbył się Kliczki "awansując" go na stanowisko mera Kijowa. Pierwszą jego obietnicą było to, że sprzeda czekoladowy biznes - do tej pory nazywany był "czekoladowym królem" - by zająć się porządkowaniem kraju. Biznesu nie sprzedał, nawet fabryki w Rosji. Rewolucja godności przecież się skończyła, a zaczęła prezydentura. Ta zaś z godnością rzadko ma cokolwiek wspólnego.