Powstańcy to ludzie, nie święci
- Powstanie warszawskie, choć poświęca mu Pani stosunkowo niewiele miejsca, w Pani powieści jest dalekie od krystalicznego wizerunku. Szybkie śluby, seks na gigantycznym kacu. Czy pisanie o powstaniu w Polsce w taki sposób wymaga od autora odwagi? Wszak jeszcze nie opadły emocje po niewinnej w gruncie rzeczy ekranizacji "Kamieni na szaniec", gdzie obruszano się o papierosy i całowanie dziewcząt.
- To są fakty, tak było, tylko nie wypadało o tym mówić za komuny, bo prawdziwych bohaterów nazywano wtedy zaplutymi karłami; teraz poszło to w drugą stronę - w powstaniu brały udział same anioły. Jedno i drugie uważam za szkodliwe. Powstańcy byli tylko ludźmi - ze wszystkimi słabościami. Mieli prawo się bać, kiedy do nich strzelano, i starać się przeżyć w ciągu kilku dni to wszystko, co zwykle w normalnym życiu rozkłada się na lata.
Narrator w mojej powieści uważa powstanie za wielkie nieszczęście, beznadziejny zryw, który pozostawił stosy trupów i zniszczone miasto. Skoro wybrałam jego, musiałam być konsekwentna. Starannie się przygotowałam, pisząc tę książkę, czytałam opracowania historyczne, a także wspomnienia osób biorących udział w powstaniu. I wyciągnęłam z tego bardzo smutne wnioski. Powstanie warszawskie powinno być przestrogą dla młodych ludzi. Gloryfikowanie go to duży błąd. Te filmy i seriale to wszystko półprawdy. Jedynie film Andrzeja Wajdy "Kanał" pokazuje je prawdziwie, po tym arcydziele każdemu scenarzyście powinna zadrżeć ręka.