Bezkarność gwałciciela
Jak zauważa Kamil Janicki, gwałt w międzywojennej Polsce nie był tematem medialnym, chyba że wiązały się z nim nietypowe okoliczności. Tylko jeśli "sprawca własną brodą zakneblował usta ofiary" albo "ojcem bezdomnej, zgwałconej kobiety był pułkownik rosyjskiej gwardii", historia trafiała na łamy dzienników. Gwałt był na tyle powszechny, że wręcz niezauważalny. Ponadto brakowało "wielkiej sprawy" jak w przypadku historii seryjnych zabójstw, która przyciągnęłaby uwagę czytelników.
Nikt się nie przejmował historią Heleny z Krakowa, która jadąc tramwajem wiozła dużą paczkę. Sympatyczny jegomość po pięćdziesiątce zaproponował, że pomoże jej nieść pakunek i kiedy doszli do domu kobiety, zażądał zapłaty "w naturze". W wyniku gwałtu Helena zaszła w ciążę i dopiero po jakimś czasie zaczęła szukać pomocy. "Teraz jestem w rozpaczliwym położeniu – pisała w liście do redakcji "Ostatnich Wiadomości Krakowskich". "Od rodziny wyjechałam, bo boję się, aby nie dostrzegli. Wstydzę się mojego grzechu, a nawet doktora się boję. Do winowajcy nie pójdę, choćbym to miała życiem przypłacić. Ale co ja pocznę, gdzie umieszczę to dziecię, gdy przyjdzie na świat, bo teraz tak ciężko zarobić parę groszy, że ledwo mi na mnie samą wystarcza? Błagam o wydrukowanie tego listu, aby ten łotr się chociaż zarumienił" – pisała bezsilna ofiara.