Twarda ręka
(...) Za każdym razem, gdy przyjeżdżał do posiadłości, długo stał w głównym salonie przed obrazem z wizerunkiem dziadka. António Soares znany był w okolicy z twardej ręki, którą prowadził farmę, a podległych mu pracowników trzymał krótko. Trzymanie krótko oznaczało nieodłączność bata w dłoni. Używał go za każdym razem, kiedy coś mu się nie spodobało - nie takie spojrzenie pokojówki, nie tak osiodłany koń, spóźnienie do pracy. Okoliczni chłopi, którzy znaleźli zatrudnienie w posiadłości dziadka, szanowali go tylko za jedno - zawsze na czas płacił tyle, na ile się umówili. Poza tym mówili o nim: tyran, gbur i obleśny cham. Patrzyli na bogactwo domu i obejścia i nie znajdowali powodu, dla którego oni nie mogliby być na miejscu António Soaresa. A gdy ten co noc obściskiwał w łóżku siedemnastoletnią Anę, pomoc kuchenną, inne kobiety - kucharki, pokojówki i pomocnice od wszystkiego - modliły się po kątach, żeby oko Soaresa nie spoczęło następnym razem na nich. I na wszelki wypadek schodziły mu z drogi.
Joao Soares wiedział o tym. Któregoś dnia zastał dziadka w spiżarence z córką ogrodnika. Dziadek miał wówczas siedemdziesiąt lat, ale siłą przygwoździł dziewczynę do regału z winami. Zaśmiał się tylko i powiedział:
- Widzisz, Joao, dlatego potrzebni nam są dzieciaci ogrodnicy!
Ona uciekła, a dziadek miał do wnuka pretensje, że mu przeszkodził. Od tamtej pory Joao Soares niechętnie spędzał czas z dziadkiem, ale nie mógł odmówić mu jednego: gdyby nie on, posiadłość nie wzbogaciła-by się na tyle, żeby po dwudziestu latach od jego śmierci on mógł teraz na niej spokojnie odpoczywać. Dlatego powtarzał synom:
- Bierzcie z pradziadka przykład.
Na zdjęciu: Portugalia dziś, protest przeciwko antykryzysowej polityce oszczędności