Wrogość narasta
"Codziennie o szóstej rano płynę promem przez Tag do Lizbony i obserwuję ludzi. O poranku na pokładzie jest bardzo cicho, wszyscy jeszcze senni, rozespani i mało przytomni. Biały siedzi koło czarnego, czarny koło Araba, Arab koło białego. Czasem przez pomyłkę czyjeś dziecko przytuli się do ramienia nie swojej matki lub komuś głowa opadnie we śnie na ramię sąsiada. Taki obrazek trwa za każdym razem dziesięć minut. Wtedy mam wrażenie, że rzeczywiście jesteśmy jednością, zjednoczony portugalski naród. Ten prawdziwy, który ciężko pracuje, zamiast się bawić do białego rana. Gdy wracam wieczorem, jest już inaczej. Czarni siedzą przy czarnych, biali przy białych, Arabowie przy swoich. I omijamy się wzrokiem. Jakby przez dzień zdarzyło się coś, co mogłoby poróżnić porannych sąsiadów. Tacy jak ja, czyli z Brazylii, siadają osobno, bo i tak "rodowity Portugalczyk" najprawdopodobniej zaraz się przeniesie. A czy Unia Europejska nie jest właśnie po to, żebyśmy wszyscy czuli się w niej jak w domu, gdziekolwiek się udamy?
- Amália spogląda mi w oczy. - Tymczasem wrogość narasta. To taka cicha wrogość, ofiar nie ma, ale czuć wyraźnie, kiedy ktoś cię nie chce. Wszystko dlatego, że ludzie boją się o swoje miejsca pracy.
Amália pamięta ze szkoły lekcje gimnastyki i gier zespołowych. Dziewczyny dzieliły się na grupy i wybierały do swoich drużyn kolejne koleżanki. Na końcu zawsze zostawała skośnooka dziewczynka, dwie ciemnoskóre i ona. Amália sądzi, że musiały się tego nauczyć od rodziców.
Na zdjęciu: współczesna Lizbona