Pierwszy w powojennej Polsce proces o kanibalizm. "Nigdy nie jadłem ludzkiego mięsa"
Pięciu mężczyzn miało porwać, pobić, a potem zabić i zjeść człowieka. W rezultacie jeden z nich został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Sprawa budzi ogromne kontrowersje nie tylko ze względu na charakter sprawy, ale również na fakt, że choć od zbrodni minęły 22 lata, do tej pory nie ustalono, kim miała być ofiara "polskich kanibali", gdzie są szczątki ciała, ani jak tak naprawdę doszło do okrutnego czynu.
Niczego się nie spodziewał
15 października 2017 roku, słoneczna niedziela. Zapowiadał się piękny dzień w małej wiosce w województwie zachodniopomorskim. Robert M. przyjechał w piątek z pracy z Niemiec na weekend do domu. Wyszedł rano przed swój dom, by niespiesznie zapalić papierosa. Przez myśl mu nawet nie przeszło, że to będzie jego ostatni spokojny dzień w życiu. Ledwo sięgnął po zapalniczkę, a tuż za płotem, w kurzu od wznieconego piasku na drodze, zatrzymało się nagle kilka samochodów. Z każdego pojazdu wyskoczyło kilku uzbrojonych i zamaskowanych antyterrorystów, którzy zaczęli celować do niego z broni. Scena jak z filmu. Problem w tym, że to nie był żaden film.
Świadkami tego zdarzenia były dzieci Roberta. - Słyszę jakieś krzyki, bo miałam okno uchylone. Patrzę, oni do niego podbiegli, otoczyli go i krzyczeli: "na glebę, na glebę!". On był w szoku, nie wiedział, co jest grane - wspominała córka Nikola w audioreportażu Moniki Góry "Kanibale?", którego możecie w całości posłuchać na platformie Audioteka.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Audiobooki, od których się nie oderwiecie. Masa superprodukcji
Policja zaczęła przeszukiwać cały dom, piwnicę, stodołę i dwa samochody. Zabezpieczyła sprzęt elektroniczny, notes i skorodowany przedmiot przypominający rewolwer. Gdy czynności dobiegły końca, mężczyzna został wyprowadzony z posesji. Wychodząc, rzucił jedynie do zszokowanej żony i przerażonej czwórki dzieci, że "wróci za 48 godzin". Rodzina nie miała pojęcia, o co został oskarżony M., bowiem policjanci odpowiadali im "jedynie artykułami".
Nikt nic nie wie, istnieją za to poważne zarzuty
W tym samym czasie funkcjonariusze zatrzymali jeszcze trzech innych mężczyzn. W Zielonej Górze pada na Sylwestra B. - Jak usłyszałem, za co jestem aresztowany, to po prostu mało nie zemdlałem. Tak byłem zaskoczony tą informacją - stwierdził. Już w drodze na komisariat policjanci rozpoczęli przesłuchiwanie i zasypywali mężczyznę różnymi faktami, które miał jedynie potwierdzać. Zadawali pytania, na które B. kompletnie nie znał odpowiedzi. - Do dzisiejszego dnia nie wiem, o co chodzi - dodał w audioreportażu.
Trzecim podejrzanym był Janusz Sz. Śledczy aresztowali go przed sklepem w Kołkach. Mężczyzna miał prawie 2 promile alkoholu we krwi. Ostatnim był, również będący pod wpływem, Rafał O. z sąsiedniej wsi Golcza, którego antyterroryści skuli podczas rąbania drewna.
Wszyscy czterej mężczyźni zostali przewiezieni do prokuratury okręgowej w Szczecinie. To właśnie tam po raz pierwszy usłyszeli zarzut: "Działając wspólnie i w porozumieniu pobili, uwięzili i zabili mężczyznę o nieustalonych danych poprzez dekapitację ze szczególnym okrucieństwem, a potem zwłoki rozczłonkowali i częściowo zjedli". Groziła im kara dożywotniego pozbawienia wolności.
Odkopana sprawa sprzed 15 lat
Wszystko miało się rozegrać... 15 lat wcześniej. Dlaczego wyszła na światło dzienne dopiero w 2017 roku? Otóż, jak się okazało, policja otrzymała maila, w którym została opisana cała sprawa - włącznie z podaniem personaliów osób w nią zamieszanych. Pod wiadomością podpisał się niejaki Zbigniew B., który miał brać we wszystkim udział. Problem w tym, że mężczyzna (leczący się psychiatrycznie alkoholik)... od kilku lat nie żył. Nie wywołało to jednak wątpliwości u śledczych, którzy postanowili przyjrzeć się sprawie.
Z przeprowadzonego na podstawie maila śledztwa wynikało, że w 2002 roku (między kwietniem a październikiem - do dziś nie ustalono dokładnej daty) pięciu mężczyzn, w tym wyżej wymienieni zatrzymani, miało zaatakować pod nieistniejącym dziś barem w Łasku (woj. zachodniopomorskie) pewnego człowieka. Po pobiciu zaciągnęli go do samochodu i wywieźli nad pobliskie jezioro. I to właśnie tam miał dokonać się najgorszy akt.
Ofierze zostało poderżnięte gardło, dokonując niemal dekapitacji. Jeden z oskarżonych miał wówczas zaproponować, aby poćwiartować ciało, nadziać je na patyki i upiec nad ogniskiem. Później mieli zjeść swoją ofiarę, tym samym niejako pieczętując swoją przyjaźń i zapewnienie o milczeniu. Szczątki miały zostać zatopione w jeziorze.
Wyrok, który budzi kontrowersje i niekończące się pytania
Sprawa budzi wiele pytań. Do dziś bowiem nie ustalono ani konkretnej daty zabójstwa, ani nawet tego, kim była ofiara. Nikt bowiem nie zgłosił choćby żadnego zaginięcia. Nie znaleziono również szczątek ciała, choć dokładnie przeczesano dno wskazanego zbiornika. Wiele osób wskazuje też, że dowody, jakimi dysponują śledczy, można w łatwy sposób obalić.
- Nigdy nie jadłem ludzkiego mięsa. To jest największa głupota, jaką kiedykolwiek w życiu słyszałem - zarzekał się M. w materiale Polsat News.
Mimo to w 2021 roku zapadł wyrok. Ostatecznie na dożywocie został skazany tylko Robert M. To właśnie jego sąd uznał za pomysłodawcę potwornej akcji. Pozostali mężczyźni zostali uniewinnieni. Stwierdzono, że nie popełnili zbrodni, a zarzuty dotyczące zbezczeszczenia zwłok się przedawniły.
Jeśli chcecie poznać szczegóły tej szokującej sprawy, sięgnijcie po audioreportaż Moniki Góry "Kanibale?", który znajdziecie na platformie Audioteka. Twórcy produkcji odwzorowali realistycznie wiele scen opisanych w aktach, udźwiękawiając je przestrzennie i dodając efekty specjalne. Dzięki temu reportażowi słuchacze mogą poczuć się niczym na sali sądowej lub w podsłuchiwanym pomieszczeniu i przeżyć grozę głośnej sprawy na własnej skórze.