"Zbrodnia w zajezdni" wydarzyła się naprawdę. Morderca nie miał litości. Dwukrotnie przejechał ofiarę autobusem
To była chwila. Nic nie zdążył zrobić. Wiedział, że zginie uderzony przez nieoświetlony autobus. I choć był pijany, tylko on zdawał sobie sprawę z tego, kto siedział za kierownicą. Milicja, która przybyła na miejsce wypadku, początkowo założyła, że denat zabrał tę wiedzę do grobu. Czyżby mieli do czynienia ze zbrodnią doskonałą? Nic z tego.
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Gdańsk, pogoda pod psem, noc z 24 na 25 marca 1988 roku. Teren bazy autobusowej przy alei Karola Marksa 140 (obecnie al. Gen. Józefa Hallera) powoli pustoszeje. Nie jest tu już tak tłoczno jak za dnia, ale wciąż gdzieniegdzie przemykają kierowcy, którzy kończą, bądź dopiero zaczynają pracę. Największy ruch jest przy warsztatach, w których pojazdy regularnie przechodzą naprawy i kontrole.
Około 1 w nocy na bazę podjechał autobus: najpopularniejszy w tamtych czasach Ikarus 260. Było to o tyle dziwne, że miał wyłączone światła. Po chwili z jego wnętrza wysiadł pewien mężczyzna, który usłyszał od kierowcy pojazdu, aby kawałek odszedł i na niego poczekał. Jak zostało mu powiedziane, tak zrobił. Już na pierwszy rzut oka było widać, że pasażer jest pod wpływem alkoholu. Zataczał się, nie mógł utrzymać równowagi, coś mamrotał pod nosem. Szedł przez chwilę pod płotem, po czym nerwowo się odwrócił. Jego uwagę w ciemności przykuł niepokojący i coraz bardziej donośny dźwięk silnika.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Audiobooki, od których się nie oderwiecie. Masa superprodukcji
Gdy przerażony mężczyzna zorientował się, co się dzieje, było już za późno. Jedenastometrowy autobus jechał wprost w jego stronę. Człowiek nie miał szans w starciu z szesnastotonowym kolosem. Siła uderzenia była tak silna, że jedna z szyb rozbiła się w drobny mak. Gdy pojazd zatrzymał się kawałek dalej, kierowca wrzucił wsteczny bieg i ponownie przejechał po leżącym człowieku, miażdżąc swoją ofiarę. Po chwili, jak gdyby nigdy nic, wyjechał z bazy.
Narzędziem zbrodni był autobus
Świadkiem tych scen, choć tylko z daleka i w ciemności (Ikarus podczas swojego morderczego rajdu miał cały czas wyłączone światła), był jeden z pracowników zajezdni. Nie wiedząc, co dokładnie się stało, powoli skierował się w stronę hałasu. Gdy przybył na miejsce, oniemiał. Nigdy wcześniej nie widział tak przerażającej sceny. Na asfalcie leżało zmiażdżone ludzkie ciało. A raczej to, co z niego zostało. Nie było szans na ratunek, co potwierdziły wezwane na miejsce służby.
Sekcja zwłok wykazała m.in. złamanie kręgosłupa, żeber i miednicy, pękniętą czaszkę, zmiażdżoną tchawicę i mózg. Ciało było w tak fatalnym stanie, że nikt nie był w stanie zidentyfikować ofiary. Przy denacie nie znaleziono również żadnych dokumentów. Milicja, przyglądając się śladom opon na asfalcie, stwierdziła jedynie, że mężczyzny nie zabiła prędkość, a masa wozu. Zagadką wciąż pozostawało, kto i dlaczego dokonał zabójstwa oraz kto zginął pod kołami.
Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział
Od razu przeprowadzono przesłuchania, które... nic nie wniosły do sprawy. Nikt niczego nie widział ani nie słyszał. Kilka osób sugerowało jedynie, że być może za kierownicą Ikarusa siedział człowiek, który tego dnia kręcił się bez celu po bazie. Jego opis pasował jednak do większości mężczyzn w tamtych czasach: niewysoki, z brodą i wąsami.
Paradoksalnie łatwiej było zidentyfikować osobę, która zginęła pod kołami autobusu. Drogą dedukcji ustalono, że ofiarą był jeden z pracowników, który nie stawił się następnego dnia rano do pracy - Jerzy Lisiuczek (w audiobooku "Zbrodnia w zajezdni. True monsters", który opisuje tę historię, zmieniono dane na Antoniego Chomicza - przyp. red.). Aby jednak potwierdzić te przypuszczenia, zwłoki okazano żonie Lisiuczka. Zrobiono to jednak dyskretnie, ze względu na stan ciała denata. Gdy kobieta kiwnęła głową, śledczy zyskali pewność.
Jednak dlaczego mężczyzna zginął? Komu podpadł? Dlaczego uwagę milicji przykuł współlokator wynajmujący pokój w domu Lisiuczków, który miał solidne alibi na feralną marcową noc? Jaką rolę w tej historii odgrywa żona? W jaki sposób śledczy wpadli na trop mordercy? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w niespełna dwugodzinnym audiobooku "Zbrodnia w zajezdni. True monsters" z bazy Audioteki.