Miejsce 5 The Spirit (2008)
Miał być artystyczny i finansowy sukces na miarę Roberta Rodirgueza, a wyszedł potworek. Frank Miller – reżyser filmu, a przy okazji wybitny artysta komiksu – tak się ucieszył świetnym przyjęciem filmowych Sin City i 300, że sam postanowił pobawić się w filmowca. I okazało się, że lepiej by wrócił do rysunków. Jego interpretacja klasycznego komiksu Willa Eisnera nie jest ani śmieszna ani dobra. Balansując na granicy między parodią i kinem akcji Miller nie tylko zgubił ducha pierwowzoru, ale i pogrążył się w banale. Wszystko jest tu umowne – scenografia, bohaterowie, fabuła, sceny walki – zabrakło tylko porządnej warsztatowej roboty, na której można by tą wydmuszkę oprzeć. Spirit opowiada drętwe dowcipy, skacze ponad dachami niczym filmowy klaun i uwodzi kobiety jednym spojrzeniem. Jest w tym jednak żałośnie niewiarygodny, niczym bohater najgorszych filmów klasy C. Okazuje się, że nie wystarczy popatrzeć na ręce Rodriguezowi i Tarantino, by nauczyć się robić wielkie kino, zaś wyszukana czarno-biała
stylistyka to nie uniwersalny klucz do sukcesu.
Ostatecznie film warto obejrzeć tylko do Scarlett Johanson w mundurze… i stroju pielęgniarki… i innych ciekawych wdziankach.