Życie nauczyło mnie, że to, co na ekranie, powinno zostać na ekranie.A to, co w książce, niech lepiej zostanie już w książce. Przenoszenie postaci i fabuł do innego medium jest bowiem jak operacja na otwartym sercu. Obecnie moje serce ściska się więc z żalu, że dawnego Monka w książce Goldberga nie uświadczyłam ani ja, ani zapewnie inni wierni fani tego oryginalnego detektywa. No, co najwyżej na okładce.
Przede wszystkim pan Monk nie mówi jak pan Monk. Albo mnoży przymiotniki, co do niego niepodobne, albo papla bez ładu i składu, albo szasta kolokwializmami, na które w serialu nigdy by sobie nie pozwolił. Ot, choćby zachęcony przez znajomego sklepikarza do wypicia mleka, odparowuje: „Arthurze, to płyn organiczny pochodzący z ciała zwierzęcia. Może przy okazji powinienem też wychłeptać trochę krowich siuśków? Może śliny kapiącej z psiego pyska? A co powiesz na szklaneczkę chłodnego, wybornego śluzu ze świńskiego ryja? Mniam, mniam, smacznego”. Plamę daje też Natalie, kiedy już na pierwszej stronie nazywa Monka swoim „obsesyjno-kompulsywnym pracodawcą”, a zaraz za nią kapitan Stottlemeyer, który górnolotnie tłumaczy podwładnemu Disherowi, że przecież obaj są „wykwalifikowanymi stróżami prawa”. Kto wpadł, u licha, na podobne słownictwo? Autor? Tłumacz?
Kiedy ma się w głowie całe dialogi, absolutnie kompletny i niepodatny na zmiany obraz postaci i przynależnego im języka, brwi same marszczą się przy takich potknięciach. Bohater od razu traci na wiarygodności, staje się obcy, inny, niechciany. Dlatego Monka książkowego uważam za niezbyt wierną kopię Monka pierwotnego, telewizyjnego. Ale ponieważ odcinki wszystkie już znam, mimo wszystko cieszę się, że o losach ulubionego bohatera mogę trochę poczytać. Zagryzam więc zęby, brnę dalej w lekturę, a książce wystawiam pozytywną notę. Nawet, jeśli zęby od ciągłych zgrzytów zaczynają boleć.
Wracając do meritum – książka na pewno udała się autorowi pod względem fabuły. Oto w wyniku wielkiego kryzysu rzesza Amerykanów traci pracę i oszczędności całego życia. Ku wielkiemu przerażeniu Monka i śledzących jego losy czytelników, pracę traci także on sam. Policji nie stać bowiem na dalsze korzystanie z usług zewnętrznego konsultanta, a kolejne afery i towarzyszące im morderstwa zaprzątają władzy głowę do tego stopnia, że nieszczęsnym Monkiem nikt nie ma czasu się przejmować. No, poza jego asystentką Natalie, rzecz jasna, bez której Monk przeżyć by pewnie nie zdołał.Jakby tego było mało, okazuje się, że także oszczędności Monka przepadły, a bankructwo ogłosił producent Summit Creek – jedynej wody, jaką Monk bierze do ust. Z dnia na dzień staje się więc biedny, bezrobotny i skrajnie odwodniony, a pozostały zapas kilku butelek ulubionej wody zaczyna odmierzać łyżeczką.
Cała ta Monkowa nieporadność, połączona z niezwykłym zmysłem obserwacji i zdolnością analitycznego myślenia dają mieszankę wyśmienitą, dobrze znaną fanom serialu. Oczywiście wiele rzeczy w książce się powtarza, co lepiej obeznanych czytelników może irytować. Wszyscy zainteresowani dobrze przecież wiedzą, że Monk bez Summit Creek żyć nie może, że każde rozwiązanie zagadki zaczyna od słów „oto, co się stało”, że podczas oglądania miejsca zbrodni wykonuje specyficzne ruchy, że cierpi na przerażającą liczbę lęków i fobii, i tak dalej, i tak dalej.
Na szczęście książka przynosi też trochę nowości, pokazując choćby Monka próbującego sił w nowych zawodach (zwykle wylatuje z pracy jeszcze tego samego dnia, którego został do niej przyjęty): czy to zmagającego się z bałaganem na pizzy i układającego składniki od specjalnych miarek, czy też zaokrąglającego ceny sprzedawanych produktów (bo kto to widział, żeby kasa w markecie pokazywała ceny niezaokrąglone?), czy w końcu wołającego w sklepie z konfekcją o piec do spalania nieczystości, bo nie wyobraża sobie, że rzeczy raz przez klienta przymierzone i odłożone nadają się jeszcze do czegokolwiek.
Zdarza się więc, że w trakcie lektury oczyma wyobraźni widzimy poczciwego Monka, że czytając o jego literackim sobowtórze mamy w głowie obraz grającego go przez tyle sezonów Tony’ego Shalhouba. Ale śmiechu dostarcza ta książka co niemiara, więc – mimo wszystko – szczerze polecić ją można. *Zwłaszcza tym, którzy Monka jeszcze nie znają i podchodzić będą do niego nieskażeni widmem serialu. *