Sage Singer to młoda kobieta, w której życiu prawie nic nie układa się, jak powinno. W ciągu ostatnich paru lat straciła kolejno oboje rodziców, przeżyła wypadek, po którym pozostały jej blizny na twarzy (i o wiele gorsze poczucie winy…), z zamężnymi starszymi siostrami nie ma dobrego kontaktu, a potencjalny mężczyzna jej życia nie pali się do rozstania z dotychczasową żoną. Trzyma ją w pionie tylko ukochana praca, do której żyłkę odziedziczyła po pradziadku; kiedy jest sama na nocnej zmianie, a spod jej rąk wyrastają kształtne chleby, bagietki i bułeczki, świat zdaje się mniej nieprzyjazny, a poza tym jest to dobra wymówka dla braku bliskich relacji z ludźmi. Chociaż w tej ostatniej kwestii coś zaczyna się zmieniać - wydaje się, że samotny staruszek z sąsiedztwa znajduje z Sage wspólny język. Przynajmniej do chwili, gdy okaże się, że jego próba zaprzyjaźnienia się z dziewczyną miała określony cel. Gdy Josef wyznaje jej ponurą tajemnicę z przeszłości, Sage postanawia tę informację wykorzystać w jedynym
słusznym jej zdaniem celu: aby sprawiedliwości stało się zadość. Nawet po sześćdziesięciu latach. Za sprawę zabiera się Leo, urzędnik Wydziału Praw Człowieka i Specjalnych Spraw Karnych Departamentu Sprawiedliwości, do którego zwróciła się Sage z prośbą o pomoc w weryfikacji przewinień Josefa. Leo, w odróżnieniu od Sage, której tylko nazwisko i garstka wspomnień z dzieciństwa przypomina o żydowskich korzeniach, nie odrzuca swojej tożsamości, zresztą jak mógłby to zrobić, skoro jego praca wiąże się z nieustającym przypominaniem sobie o tragedii całego narodu? Ale może właśnie dlatego stara się unikać podejmowania zbyt pochopnych decyzji. Nim Josef zostanie oskarżony, trzeba będzie namówić babkę Sage, mniej więcej rówieśnicę Josefa, by opowiedziała o tych strasznych czasach, po których pozostał jej wytatuowany na przedramieniu numer. Minka musi wywołać z pamięci coś, o czym przez całe życie starała się zapomnieć: głód, ból, strach, upokorzenie, rozpacz po stracie najbliższych; niełatwo powrócić do koszmaru,
nawet jeśli czasem przybiera on postać przystojnego oficera…
Jodi Picoult, której specjalnością jest przedstawianie poważnych, często kontrowersyjnych tematów w stosunkowo nieskomplikowanej oprawie - dzięki czemu po jej powieści sięgają także czytelnicy niebędący amatorami zbyt wysublimowanego stylu i wielopiętrowych aluzji – wzięła tym razem na warsztat kwestię odpowiedzialności za zbrodnie hitlerowskie. Czy sędziwy wiek i kilkadziesiąt lat nienagannego funkcjonowania wśród ludzi, nieświadomych, że poczciwy starszy pan był kiedyś bezwzględnym mordercą, zwalnia od sprawiedliwej kary? A jeśli nie, jak ma wyglądać ta kara i komu ona da satysfakcję, skoro nie żyje już prawie nikt ze świadków? A co z kimś, kto wstąpił do partii nazistowskiej, bo wydawało mu się, że jest to jedyna droga uchronienia kraju przed klęską ekonomiczną, lub tylko dlatego, że go zastraszono, kto nigdy nie przyłożył ręki do niczyjej śmierci ani nie wydał innym rozkazu – ale widział i słyszał, co robią? Czy osoba, której były zbrodniarz w zaufaniu wyznał swoje winy, powinna za wszelką cenę dążyć do
jego zdemaskowania? To pytania, które mimo woli zadajemy sobie, zapoznając się z opowieściami Josefa i Minki. A obok nich jeszcze jedno: czy człowiek ma moralne prawo udzielić pomocy w odejściu z tego świata komuś, kto ma już dość życia i co więcej, jest pewien, że gdyby go we właściwym czasie osądzono, od dawna by nie żył? A na koniec, kiedy kwestia tożsamości Josefa i jego udziału w tym, co się działo w Auschwitz, zostaje już bez wątpliwości wyjaśniona, pojawia się kolejne pytanie… ale nie można go tu ujawnić, by zbyt wcześnie nie odkryć tajemnicy.
Podobnie jak w większości swoich powieści, Picoult zastosowała tu sprawdzoną technikę narracji, w której wydarzenia relacjonowane są na bieżąco lub w formie retrospekcji na przemian przez kilka najważniejszych postaci. Tym razem, oprócz Sage, Josefa, Minki i Leo, głos zabiera tajemnicza narratorka, opowiadająca historię, którą trudno umiejscowić w czasie (a jak się okaże, także i w rzeczywistości); kiedy już wiemy, w czym rzecz, treść jej nie powinna tworzyć aż tak wielkiego dysonansu z fragmentami w pełni realnymi, ale jakoś nie można się pozbyć wrażenia, że bez niej całość byłaby cokolwiek lepsza, bardziej harmonijna.
Osobną sprawą jest, czy zaakceptujemy końcową sekwencję wydarzeń– dla części czytelników koncepcja takiego finału może być wręcz oburzająca czy irytująca, innym pozostawi uczucie lekkiego rozczarowania. Ale nawet i z tymi mankamentami To, co zostało zasługuje na przyzwoitą ocenę – choćby tylko ze względu na podejmowaną tematykę i dopracowanie techniczne.