Miałem zagrać Romea
WP.PL: A jak to było z tym Romeem, którego miał Pan zagrać?
Roman Kłosowski: To było tak. Pojechałem do Szczecina wraz grupą moich przyjaciół, wybitnych aktorów, z Ninką Traczykówną, Witkiem Skaruchem, Lucyną Winnicką, Ireną Kuchalską oraz kilkoma innymi. Mieliśmy rozpocząć pracę w szczecińskim teatrze, w którym wtedy dyrektorem był Emil Chaberski. Ja przyjechałem ostatni. Gdy już dotarłem, sekretarka teatru poinformowała Chaberskiego, że przyjechał ten ostatni student. Chaberski popatrzył się na mnie i pierwsze co powiedział to było: "Wygląda Pan nie najlepiej, ale może jakoś to będzie".
No i było. Zadebiutowałem jako Franio w "Szczęściu Frania" - Perzyńskiego - roli też kochającego chłopca, ale trochę inaczej. Franio był tak popularny w Szczecinie, że taksiarze wozili mnie za darmo. Potem zagrałem jeszcze inną rolę i w pewnym momencie, po dwóch latach od mojego przyjazdu do Szczecina, Chaberski woła mnie do siebie i mówi - Słuchaj, Kłosowski, mam taką propozycję, może się zdziwicie - ja mówię - Słucham - Chcę wystawić Romea i Julię - ja na to - O, to bardzo piękna sztuka - i dodaje - Chciałbym, żebyś zagrał Romea - ja na to - Panie profesorze, nie, proszę, niech Pan mnie nie krzywdzi.