Sąsiad z siekierą
W pierwszej połowie lipca 1943 roku Władysław Błoński wiedział, że jego optymizm ("na Polaka ręki nie podniosą") przegrał z czarnowidztwem żony. "Konstancja nie mogła zrozumieć tego szaleństwa, które zakradło się do ukraińskich dusz, chociaż Władek tłumaczył jej to tysiąc razy." Błoński wiedział, że Polacy są postrzegani jako obcy, kolejni oprawcy, którzy stoją na przeszkodzie do utworzenia jednolitego państwa ukraińskiego. I w pewnym sensie ich rozumiał.
Trudno było jednak przyjąć, że Ukrainiec, z którym Polak sąsiadował przez całe życie, "którego widuje się dzień w dzień i wita, mówiąc 'dzień dobry', przyjdzie nagle z siekierą i będzie usiłował go zabić". Tak się jednak działo i na początku lipca nie było dnia, żeby Błońscy nie słyszeli o atakach na polskie wioski. Ich rodacy byli całkowicie bezbronni, kryli się zwykle w niewielkich, łatwych do opanowania osadach. Mało kto mógł liczyć na pomoc ze strony nielicznych oddziałów AK krążących po okolicy. Kolonia Marusia była jednak przez dłuższy czas spokojną ostoją. Aż do 31 lipca, kiedy zaczął się horror.