Agnieszka Osiecka napisała kiedyś tekst do utworu wykonywanego m.in. przez Jana Pietrzaka, Adriannę Biedrzyńską i Zbigniewa Zamachowskiego, Justynę Steczkowską i Aleksandra Domogarova, czy zespół Raz, Dwa, Trzy, którą to piosenkę rozpoczynają słowa: „A gdy się zejdą, raz i drugi, kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością, bardzo się męczą, męczą przez czas długi..." W najnowszej powieści Rocka Mofiny, zatytułowanej Sześć sekund, jest tak, jak w tym utworze: kobiety po przejściach spotykają się z mężczyznami z przeszłością; pół biedy, gdyby tylko oni męczyli się przez czas długi, ale, niestety, wraz z nimi męczyłem się również ja.
Mieszkający w Kanadzie Mofina ma polskie korzenie – jego ojciec urodził się w jednym z najsłynniejszych ostatnimi czasy miast, Włoszczowej. Po wojnie, przeszedłszy przez obóz dla wysiedlonych, wyemigrował do Kanady, gdzie poznał swą przyszłą żonę, której rodzina, dla odmiany, pochodziła z Rosji i Rumunii. Rick, dorastający w Ontario, swoje pierwsze pisarskie szlify zdobywał już w szkole podstawowej. Studiował dziennikarstwo (praktyki odbywał w „Toronto Star") i literaturę angielską, po czym rozpoczął karierę dziennikarza. Przez trzydzieści lat pisał dla „New York Times", „Marie Claire", „Reader's Digest", „Penthouse", „The Moscow Times", „South China Morning Magazine" oraz „Sunday Telegraph", m.in. przeprowadzając wywiady ze skazanymi na śmierć przestępcami w Montanie i Teksasie. Jest członkiem wielu organizacji zrzeszających autorów, m.in. Mystery Writers of America, the International Thriller Writers, the International Crime Writers Association, the Crime Writers' Association oraz Crime Writers of Canada.
W 2000 roku wydał swoją pierwszą powieść, od tego czasu napisał ich dziesięć – za dwie z nich został wyróżniony nagrodą im. Arthura Ellisa. Jego książki trafiają na listy bestsellerów i są rekomendowane przez takie sławy, jak James Patterson , Dean Koontz , Michael Connelly czy Jeffery Deaver . Ten ostatni rozpływał się nad Sześcioma sekundami tymi oto słowy: „To świetna powieść. Można ją porównać do najlepszych dzieł Ludluma i Forsytha . Mofina stworzył oryginale dzieło, które trzyma w napięciu już od pierwszej strony". Jako osoba zachwycająca się ongi * Dniem szakala* i * Psami wojny*, przeczytawszy taką opinię, oczekiwania miałem niemałe.
Mofina od samego początku nie bawi się w subtelności i mozolne zawiązywanie akcji – już we wstępie pojawia się szahidka, która, wznosząc się na wyżyny patosu, informuje, że ma zamiar pomścić unicestwienie jej świata, sprowadzając śmierć na świat nasz. Od pierwszych stron wiadomo zatem, że będzie się wiele działo, pozostaje tylko poczekać na pojawianie się tego, który nam to nieszczęsne uniwersum uratuje. I tutaj nie będziemy zbyt długo trwać w niepewności, niecierpliwie przygryzając paznokcie – oto na horyzoncie pojawia się mężczyzna po przejściach. Nieszczęśliwy jest niezmiernie, ale to bardzo dobrze, wszak nie od dziś wiadomo, że główny bohater powinien być nieszczęśliwy i zdruzgotany, wówczas jakoś lepiej wypada. Jego dramatyzm potęguje również fakt, że stracił żonę (w chwili wypadku żona była na dodatek w ciąży; niestety – ku mojemu bezbrzeżnemu zaskoczeniu - trzytygodniowego dziecka również nie udało się uratować), ma wyrzuty sumienia i zamiar skończyć ze sobą. Cóż bowiem począć, kiedy, cytuję:
„Marzenia rozwiały się niczym prochy, które wyrzucił do rzeki?", zaś „kiedy otworzył drzwi, powitała go samotność"? Zdecdowanie, rozwiewające się niczym prochy marzenia oraz samotność witająca u progu drzwi mogą złamać niejednego twardziela, nawet, jeśli jest on śledczym kanadyjskiej policji konnej. Na szczęście otrzymuje on szansę odkupienia, jaką jest odnalezienie mordercy pewnej dziewczynki, w którym to przedsięwzięciu będzie mu kibicowała z zaświatów małżonka, co jakiś czas wspierająca go równie monotonnym, co krzepiącym „Nie poddawaj się, Daniel!".
Ratowanie świata w pojedynkę jest zajęciem trudnym, poza tym samotny heros marnie wygląda i wypadałoby postawić u jego boku jakąś damę, którą – pomiędzy jednym a drugim rozpamiętywaniem przeszłości – mógłby się choć trochę zaopiekować. Mofina wprowadza więc do akcji niewiastę, koniecznie z przeszłością i również po przejściach. Maggie, dla odmiany, straciła męża i dziecko, ale niezbyt definitywnie; ot, małżonek zabrał syna ze szkoły i odjechali w siną dal.Jest to całkiem niezły powód do tego, by ukazać kilka wzruszających monologów wewnętrznych, których tematem przewodnim jest: „Dlaczego mi to robisz", „Co się z wami stało?", „Gdzie jesteś?". Analogicznie, Daniel, snując się po domu, zastanawia się, „Jak żyć bez Nory?" i „Jak sobie poradzić z poczuciem winy?". Abyśmy przypadkiem nie zapomnieli, jak bardzo bohaterowie są nieszczęśliwi, otrzymujemy taki zestaw bolesnych rozważań co kilka rozdziałów. Scenarzyści „Siedemnastu mgnień wiosny", słynących z wiekopomnego „Stirlitz myśli", mogliby się wiele od
Mofiny nauczyć.
Oczywiście są również ci źli - a jakże, po przejściach. Samara, poznana w prologu szahidka, podobnie jak Maggie straciła męża i syna, ale zdecydowanie bardziej definitywnie – amerykańscy żołnierze dość opacznie zrozumieli idee niesienia bratniej pomocy ciemiężonemu irackiemu ludowi. Kobieta ta, miast snuć się po domu i rozpaczać oraz prowadzić dialogi wewnętrzne, postanawia zniszczyć porządek zachodniego świata. Drugą negatywną postacią jest Jake, amerykański żołnierz, który przeszedł piekło w Iraku i, powróciwszy do rodzinnego domu, nie potrafi wyjść z traumy, zarzucając żonie, wspomnianej wcześniej Maggie, zdradę. O dziwo, nie chce wysadzać w powietrze świata, ale za to, posnuwszy się trochę po domu, uprowadza syna. Dramatyzm ich sytuacji spotęgowany jest przez dialogi, których nie powstydziłaby się niejedna telenowela brazylijska:
„- Przecież nie mogła mnie przestać kochać (...)
- Przestań!
- Przecież jest moją matką. Musi mnie kochać. Wiem, że nie mogła mnie oszukać. Muszę do niej zadzwonić, tato.
- Rozumiem, że jest ci ciężko, ale powinieneś zapomnieć o przeszłości. Wiem, że to niełatwe."
Nie sposób teraz nie wskoczyć w recenzencką sztampę i nie napisać złowrogiego: niespodziewanie, losy bohaterów splatają się, gdy zostają wciągnięci w wir dramatycznych wydarzeń.Jeśli zawiodą, dotychczasowy porządek świata zostanie zburzony. Można by jeszcze dodać jakieś wzniosłe sformułowania o tym, że jest to poruszająca opowieść o różnych obliczach radzenia sobie ze stratą, od krwawej zemsty, po chwalebne odkupienie. To wszystko wypadałoby zapewne ubarwić sloganem pochodzącym od samego autora: „To jest historia Sześciu sekund, opowieści o tym, jak możemy spróbować pokonać nasze największe lęki". Niestety, ciężko jest snuć górnolotne rozważania o książce, w której główni bohaterowie są dramatycznie wprost papierowi, zaś w narracji ckliwość miesza się z nadęciem i przesadą. Przemiana z dobrodusznej, wykształconej pani pielęgniarki w fanatyczną bojowniczkę potraktowana jest po macoszemu, zdawkowo – ot, trochę psychotropów, kilka bredni, które z Koranem mają niewiele wspólnego i już mamy islamską
hybrydę Alekto, Tyzyfony i Megery. Jakby tego było mało, gromadka terrorystów usiłująca obrócić w ruinę wspomniany porządek, stanowi zbieraninę, przy której gang Olsena urasta do rangi maestrów nikczemności. Pomimo tego, że posługują się telefonem satelitarnym którego sygnał, przechodząc przez przez Stambuł, Wiedeń, Pragę, Casablankę i Lagos z Addis Abebą, cytuję „znajduje się poza zasięgiem amerykańskiego wywiadu", używają oni wysublimowanego szyfru:
„- Halo, wujek? Tu bratanek z Kalifornii
- Cieszę się. Jak tam rodzina?
- w porządku, ale mamy coś nowego. Być może trzeba będzie odwołać uroczystość. Na dywanie babci znaleźliśmy plamę. Uroczystość się zbliża. Babcia byłaby rozczarowana. Proponujemy usunąć plamę. Zgadzasz się, wujku?"
Prawie jak konspiracja w „Rozmowach kontrolowanych", kiedy to do hasła „żyrafy wchodzą do szafy", przypisany był odzew o pawianach, które wchodzą na ściany.Gdy nasi dzielni terroryści mają wypróbować super hiper tajną broń, nie czynią tego w ustronnym miejscu, tylko tuż przy amerykańskiej bazie wojskowej, żeby przypadkiem ich tajna misja nie została utrzymana w tajemnicy...
We wspomnianym tekście Agnieszki Osieckiej, odnajdziemy wers: „Gdy się farsa zmienia w dramat, nie gnam w kąt". W Sześciu sekundach jest na odwrót – dramat rychło zamienia się w farsę, coraz bardziej wydumaną i coraz mniej prawdopodobną. Mofina, podróżując po świecie, był świadkiem wielu dramatycznych wydarzeń, które pozostawiły piętno w jego psychice. Po 11 września widział w Abudży chłopca w T-shircie z Bin Ladenem, w Zatoce Perskiej rozmawiał z brytyjskimi wolontariuszami i słyszał historie min przeciwpiechotnych, których ofiarą padają dzieci. Doskonale pamięta wywiad z kobietą, która desperacko poszukiwała syna, tkwią mu w głowie również słowa kanadyjskiego studenta, z rozbawieniem opowiadającego o tym, że mógłby dokonać zamachu na papieża. Mofina wszystkie te historie postanowił wrzucić do jednego tygla, mieszając z kilkoma fikcyjnymi wątkami. Zlepiając je w jedno, stworzył produkt nieprzekonujący, zarówno, jeśli chodzi o profile charakterologiczne postaci, jak i fabułę. Ta powieść, w której
karykaturalni bohaterowie wplątani są w wydumaną intrygę, została wydana w 12 krajach i 7 językach i znalazła się na szczytach list bestsellerów w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Przyglądając się nienajgorszej kampanii, jaka towarzyszy polskiej edycji - odrębna strona internetowa, podstrony na Facebooku, Twitterze i Blipie – marzy mi się, by podobną promocję miały inne, o wiele bardziej interesujące książki, tym razem warte tego całego zachodu i pracy, jaki włożyli specjaliści od promocji, by udowodnić, że „Sześć sekund" jest czymś więcej, niż tylko kolejnym sztampowym thrillerem. Książką słabą, traktującą mężczyznach z przeszłością i kobietach po przejściach, którzy chcą uratować świat lub wysadzić go w powietrze – w zależności od wybrania sposobu na radzenie sobie ze stratą bliskiej osoby.