Ciepłe pyzy, gołębie i gangsterski konfesjonał
Jeden z największych bossów Wołomina, Henryk N., ps. Dziad, zaczynał jako sprzedawca ciepłych pyz i flaków na bazarze Różyckiego. Szybko z małej gastronomii Henryk N. przerzucił się na coś znacznie bardziej dochodowego, choć mało oryginalnego - spirytus. Dziad "z pełną świadomością przyznawał się po latach do faktu, że łamał wówczas prawo, bo wprowadzał ten spirytus do obrotu już jako podrobioną wódkę. Upierał się, że to jedyna nielegalna działalność, jaką miał się zajmować. Ta szczerość była nawet zrozumiała, gdyż czyny, jakie popełnił, były już objęte przedawnieniem, nic mu nie groziło. - Zarobiłem cztery miliony dolarów, dla niektórych to mało, ale dla mnie dużo".
Czy był gangsterem? Naturalnie, nie - wprawdzie popełnił przestępstwo, ale nigdy nie kierował żadnym gangiem. Był tylko Bogu ducha winnym hodowcą gołębi, "choć tak się dziwnie złożyło, że wszyscy czołowi stołeczni bandyci spowiadali mu się ze swoich kłopotów i życiowych planów. Traktowali go jak księdza w konfesjonale albo niczym ojca chrzestnego. Dziad zaś dobrotliwie doradzał im, jak wygrzebać się z problemów, ostrzegał przed nierozważnymi posunięciami. A na dodatek umiejętnie obracał ich gotówką. Do tego stopnia, że przez pewien czas śmiertelnie skłócił się z rodzonym bratem Wiesławem, który podejrzewał, że Dziad po prostu ukradł mu oddany na przechowanie zbiór złotych monet".