Gdyby nie przypadek, może Pękalski wciąż byłby na wolności...
Tak. Policja szukała sprawcy morderstwa dziewczyny, ekspedientki z wiejskiego sklepu. Miał to być młody mężczyzna, o dużych potrzebach seksualnych, działający wyjątkowo brutalnie. Na trop Pękalskiego wpadła pracująca na komendzie sekretarka. To ona przekładając akta zwróciła uwagę, że Pękalski miał na swoim koncie gwałt i wyrok w zawieszeniu. Powiedziała o tym przełożonym, więc sprawdzono i jego alibi. I on podczas przesłuchania przyznał się do tej zbrodni.
Leszek to osoba, którą kierowały wyłącznie popędy - seksualny, głód. Bardziej przypomina zwierzę niż człowieka ze względu na swoje nieludzkie zachowanie, okrucieństwo, z jakim traktował ofiary. Mimo to pisze Pani, że to niewątpliwie fenomen w historii polskiej kryminalistyki. Dlaczego? Może miał po prostu niebywałe szczęście, albo dobrego obrońcę.
Pękalski obok Marchwickiego jest największą tajemnicą powojennej kryminalistyki, bo nie wiemy i pewnie nigdy nie dowiemy się, ile ofiar ma na swoim koncie. Specjaliści, którzy go badali, policjanci, prokurator twierdzą, że na pewno zabił kilka, kilkanaście osób. On sam raz przyznaje się, to znów odwołuje swoje zeznania, jakby bawił się ze wszystkimi w kotka i myszkę. Warto dodać, że żadna ze zbrodni, do których się przyznał, nie została do dzisiaj wyjaśniona. Wciąż nie znaleziono sprawców tych ponad sześćdziesięciu morderstw, do których się przyznał. To sprawia, że jest przypadkiem niezwykłym.