Niewidomy ubiegał się o pracę. Po skandalicznej rozmowie "zgasił" szefa jednym słowem
"Absurdalna rozmowa. Z każdym jego kolejnym słowem czułem się coraz bardziej upokorzony. Miałem wrażenie, że za chwilę zaproponuje mi założenie śliniaczka, żebym nie zabrudził mu podłogi" – tak w swojej książce Marcin Ryszka wspomina jedną z rozmów kwalifikacyjnych o pracę. Autor jest dziennikarzem, mistrzem świata w pływaniu, mężem i ojcem. Jest też niewidomy, dlatego obala mity i stereotypy związane z życiem po utracie wzroku.
Marcin Ryszka nie uważa się za kogoś wyjątkowego. Żyje jak każdy: ma pracę, żonę, uprawia sporty, zwiedza świat, zajmuje się dzieckiem. Utratę wzroku w wieku 5 lat potraktował nie jako przekleństwo losu, ale szansę. Nikt lepiej nie opowie o życiu niewidomych niż on.
Dzięki uprzejmości wyd. SQN publikujemy fragment książki "Nie widzę przeszkód", która ukaże się 27 października.
Dlaczego moją największą zaletą jest spostrzegawczość?
Pierwszy etap rekrutacji, telefoniczny, wypadł chyba dobrze, skoro agencja marketingowa, do której złożyłem CV, zaprosiła mnie na spotkanie twarzą w twarz. Ucieszyłem się – może akurat to będzie moja praca marzeń? Ubrałem się stosownie do sytuacji – w marynarkę, do której dobrałem elegancką koszulę. Poprosiłem nawet znajomą o pomoc w ocenie, czy wszystko do siebie pasuje i jest idealnie wyprasowane. Powiedziała, że wyglądam jak milion dolarów. No to jadę!
Dotarłem piętnaście minut przed czasem, bo nie cierpię się spóźniać. Z pomocą kobiety z recepcji dotarłem pod wskazany gabinet i czekałem na zaproszenie do środka. Drzwi się otwierają. Jestem. I czuję w powietrzu konsternację.
– No tak, pan na rozmowę, ekhem, tak, tak, zapraszam… – zaczął facet, który miał sprawdzić, czy moje kompetencje odpowiadają jego firmie. A potem wypalił:
– Ale proszę zawołać opiekuna, może być tu z panem…
Jakiego opiekuna? Z kontekstu wywnioskowałem, że jego zdaniem pani z recepcji, która pomogła mi dojść pod drzwi, jest bliską mi osobą, z którą tu przyszedłem.
– Ta pani poszła już na dół – odpowiedziałem.
– Proszę zadzwonić! Nie mam z tym żadnego problemu!
– Ale jak mam zadzwonić? Przecież nie mam do niej numeru.
Był zszokowany, że przyszedłem sam. Od razu wiedziałem, że jestem tu spalony. No bo jakim cudem poważną funkcję w swojej firmie ma mi powierzyć gość, który zakłada, że nie potrafię samodzielnie się poruszać po mieście? Pomyślałem, że skoro już przyjechałem, nie będę wychodził po minucie. Zostanę choćby po to, by zmienić jego myślenie o osobach niepełnosprawnych. Pokazać mu, że niewidomy to nie żaden niedołęga, który niczego nie potrafi ogarnąć.
On – jak to na rozmowie kwalifikacyjnej – stawiał wiele pytań. Były to jednak pytania nieco odbiegające od standardowej konwencji. Nie mógł się nadziwić:
– Ale jak pan tutaj dotarł bez opiekuna?!
– No, proszę pana, normalnie. Jak miałem dotrzeć? Zamówiłem taksówkę i doszedłem, mam przecież dwie nogi.
– Ale ktoś pana na tę taksówkę doprowadził, tak?
– Nie.
– Aha… Ale ma pan taką opiekunkę, która pana ubiera, tak?
Absurdalna rozmowa. Z każdym jego kolejnym słowem czułem się coraz bardziej upokorzony. Miałem wrażenie, że za chwilę zaproponuje mi założenie śliniaczka, żebym nie zabrudził mu podłogi.
Szokowało go na przykład – w dobie wszechobecnej technologii – że do telefonu można wgrać program czytający. Nie potrafił uwierzyć też w to, że można nie widzieć w stu procentach.
– Ale jak to w stu procentach? Tak w ogóle nic?!
– No nic…
– To co pan widzi?! Coś pan musi!
W pewnym momencie miałem poczucie, że szuka ukrytej kamery. Był święcie przekonany, że to jakiś prank zorganizowany przez kolegów z firmy, którzy podstawili aktora i za chwilę wbiegną uradowani do gabinetu, śmiejąc się w niebogłosy ze wspaniałego żartu. Skoro się do mnie odezwali i dobrze wypadłem na pierwszym etapie, byłem przekonany, że prześwietlili moje CV, z którego jasno wynikało, że mają do czynienia z osobą niewidomą. Jak widać, nie do końca.
Wreszcie, po kilku minutach zaspokajania ciekawości ("Pan je normalnie sztućcami?"), zasłużyłem na to, by usłyszeć kilka standardowych pytań. Uff! Już byłem przekonany, że nigdy się nie oswoi z tym, że można nie widzieć i normalnie żyć. A jednak! Podczas rozmowy wypadłem dobrze. Odpowiedziałem rzeczowo na wszystko, o co mnie pytał. Zagadnienia, które miałem omówić, całkiem mi podeszły. Ale wiedziałem też, że to nie ma żadnego znaczenia. Marcinku, tutaj pracy raczej nie dostaniesz.
– No dobrze, to jeszcze pana najlepsza cecha? – zapytał na koniec. A co mi tam, powiem:
– Spostrzegawczość.
Zgłupiał. Gdybym tylko mógł zobaczyć jego minę! Czułem, że nie wie, co powiedzieć, więc podziękowałem za poświęcony czas i wyszedłem, nie podając mu ręki. Gdy byłem już na korytarzu, krzyknął za mną:
– Pan poczeka! Pomogę panu!
– Po co? Przecież pamiętam drogę do windy.
Pracy – jak się domyślacie – nie dostałem. Ale mina tego gościa musiała być bezcenna.
Sharon Stone dowiedziała się o sytuacji w Polsce. Nie gryzła się w język
(…)
Pisząc już serio – ze wszystkich niepełnosprawnych to niewidomi mają największy problem ze znalezieniem pracy. Moim zdaniem są tego trzy powody. Pierwszy to wspomniane już uprzedzenia. Drugi powód: część niewidomych sama skazuje się na wykluczenie społeczne. Nie wierzą, że mogą iść do normalnej pracy lub, co gorsza, nie mają takiej potrzeby. Wystarczy im pobieranie zasiłku i zbijanie bąków w czterech ścianach. Skala tego problemu jest naprawdę duża i przedstawię ją w kolejnych rozdziałach. Trzeci powód, ten najbardziej oczywisty: istnieje pula zawodów, których zwyczajnie nie jesteśmy w stanie unieść.
Wyobrażacie sobie niewidomego lekarza? Nawet jeśli o anatomii człowieka wiedziałby więcej niż encyklopedia i rzucałby z głowy składami poszczególnych leków, to jak miałby zbadać pacjenta? Jak niewidomy miałby sprzedawać w sklepie, skoro sam potrzebuje pomocy ze znalezieniem produktów? A jeździć taksówką? Wszelkie fuchy wymagające przemieszczania się nie są dla nas. Problemem jest nawet praca z papierowymi dokumentami. Technologia gna do przodu w błyskawicznym tempie, więc może niebawem te bariery znikną?
Ale na dziś w zasadzie nie ma ani jednego dorywczego zawodu, w którym niewidomy mógłby sobie dorobić. Wiecie – mam na myśli jakieś wakacyjne albo weekendowe prace. Na ogórki do Niemiec nie pojadę, wiadomo. Stanie za barem? Odpada. Rozwożenie jedzenia? Też. Pomoc kuchenna? Średnio.
Jeśli ktoś chce, może dorabiać na tysiąc różnych sposobów. Moi bracia układali w wakacje kostkę brukową. Przychodzili styrani, bo to bardzo ciężka robota. A ja tylko marzyłem, by mieć na coś takiego szansę. Gdy zaczniemy sobie eliminować poszczególne zawody, okaże się, że zostaje nam niewiele profesji, które możemy wykonywać.
Najpopularniejszy fach niewidomych to masażysta. Nawet utarło się, że każdy niewidomy ma naturalne predyspozycje do tego zawodu ze względu na uwrażliwienie zmysłu dotyku. Uważam, że to totalna bzdura. Byłem wielokrotnie masowany zarówno przez niewidomych, jak i przez widzących – raz trafiali się masażyści dobrzy, raz przeciętni. Wydaje mi się, że to tak samo jak z każdym innym zawodem – albo ktoś się nadaje, albo nie. Po prostu. A brak wzroku niczego nie ułatwia, w niczym też nie przeszkadza. Jedynym argumentem stanowiącym przewagę niewidomych masażystów jest to, że kobiecie łatwiej się rozebrać przed mężczyzną, mając świadomość, że ten jej nie widzi. Jest jej komfortowo z poczuciem, że masażysta nie oceni ewentualnych niedoskonałości.
Co, jeśli nie masowanie? Wielu niewidomych odnajduje się w muzyce. Albo sami grają na fortepianie czy trąbce, albo stroją instrumenty. Wiadomo, i tu są pewne ograniczenia – gdy niewidomy załapie się do orkiestry dętej, raczej nie dostrzeże batuty dyrygenta. W naszym technikum jednym z kierunków było strojenie fortepianów i akustyka. O ile strojeniu bez problemu jesteśmy w stanie sprostać, o tyle nie wyobrażam sobie niewidomego akustyka. Może przy wytłumianiu pomieszczeń dałby sobie radę, ale przy nagłośnieniu koncertu? Jeśli będzie operował tylko na jednej sali, wszystko pójdzie dobrze, jednak jak ma się połapać, gdy trafi w nowe miejsce? Samo podpięcie kabli będzie już wtedy przeszkodą nie do przeskoczenia, bo przecież nie połapie się, co gdzie jest. Ale możliwe, że gdzieś się znajdzie i taki niewidomy świr.
W technikum przy Tynieckiej były też dwa inne kierunki: administracyjno-biurowy oraz architekt krajobrazu, czyli szeroko pojęte sprawy ogrodnicze. Wydawało mi się to pewnym absurdem – no bo jak niby niewidomy ma się połapać w sadzeniu roślin?
Znam niewidomego prawnika, który ma niewidomego prawnika, który ma wszystkie kodeksy w małym palcu. Słyszałem też o – szanuję gościa niesamowicie! – niewidomym informatyku, specjalizującym się w programowaniu. Nie mam pojęcia, jakim cudem jest to w stanie ogarnąć. Ja sam stanowię przykład tego, że nie trzeba uciekać się do stereotypowych zawodów. Pracuję na uczelni, jestem reporterem radia sportowego, prowadzę fundację zajmującą się aktywizacją niepełnosprawnych.
W pewnym momencie naszego życia większość osób odpowiada sobie na zajebiście ważne pytanie: co chcę robić w życiu? My, niepełnosprawni, musimy postawić przed sobą inne: co mogę robić w życiu?
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki "Nie widzę przeszkód" Marcina Ryszki i Jakuba Białka, która ukazała się nakładem wyd. SQN 27 października.