Marek Hłasko wierzył w energię, jaka tylko czasem włada dwojgiem ludzi. W nic innego. O bezdrożach, na których młody pisarz szukał spełnienia, opowiada, we wznowionych niedawno Miłosnych grach Marka Hłaski, Barbara Stanisławczyk. Sporo w tej lekturze odwołań do tekstów autora * Następnego do raju. *Wyłaniają się z nich outsiderzy, szorstcy i cyniczni, w kieliszkach wódki topiący tęsknotę za absolutnym miłosnym porozumieniem. Książka byłej naczelnej „Sukcesu" to fascynująca lektura dla tych, którzy próbują zrozumieć, skąd w biografii polskiego Jamesa Deana tyle rozdzierających rozminięć. Stanisławczyk bardzo starannie opracowała historie jego uczuciowych relacji z Wandą, Hanną, Luise, Sonią, Agnieszką, Esther i tyloma innymi...
Dowiadujemy się, że największym uczuciem Hłasko darzył kobietę próżną, inteligentną, kapryśną, ale ponoć „najpiękniejszą w Warszawie" – Hannę Golde. Od zerwania z nią miłość w jego książkach kończy się zawsze źle. A on w wirze romansów zapomina, że prawdziwe piękno ma nie tylko powierzchnię, ale i głębokość. Wie, że kobieca dusza jest strefą erogenną, szybko więc zdobywa przychylność pań. Szybko też odchodzi znudzony. Bo choć bywały niepokojąco atrakcyjne, często też niepokojąco naiwne. I mimo że było ich tyle – pozostał niedokochany. Z życiorysem dość gorzkim, mimo tylu słodkich przygód. Sam często nielojalny, kobietom nielojalności wybaczyć nie potrafił. Leopold Tyrmand mówił: „Marzył o wiernościach i lojalnościach z żelaza i aż do końca, takich właśnie z Londona , Hemingwaya i
hollywoodzkich scenariuszy. Może właśnie dlatego przestawał kochać w ciągu jednego litra i dwóch paczek sportów. Wybywał. Odchodził. Znikał bez słowa i bez westchnienia". Za maską zimnego drania, przyjaciele widzieli wyraźnie człowieka, który dla jednego głębokiego uczucia poświęciłby wszystko. Marek Niziński stwierdza: „Nosił przyschniętą maniacką wiarę w dobroć ludzką, sprawiedliwość Bożą, w odwzajemnioną miłość oddanej bezgranicznie kobiety, piękną, romantyczną i sentymentalną. Marek przez całe swoje życie chciał znaleźć kobietę, której by codziennie mógł kupować siedem czerwonych róż i tańczyć z nią tango". W Opowiem wam o Esther Hłasko napisał (o sobie?): „Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jeśli mężczyzna i kobieta spotykają się, aby kochać, to spotykają się w pustym miejscu, gdzieś na samym środku wypalonej ziemi, gdzie nie dociera ani dźwięk, ani hałas i gdzie nie wracają te wszystkie słowa, które ona powiedziała innym i które ty powiedziałeś innym".
Przed lekturą Miłosnych gier... nie wiedziałam, że w młodym literacie kochało się tylu mężczyzn... Uczuć Andrzejewskiego czy Iwaszkiewicza, pomagających mu w karierze, nie potrafił odwzajemnić. Po latach zwodzenia, napisał autorowi * Popiołu i diamentu*: „Jesteś człowiekiem, dla którego mogę zmienić wyznanie, religię, no nie wiem co, ale Jerzy – są przecież sprawy, o których ja nie decyduję".
Ze szczególnym zainteresowaniem czytałam rozdział poświęcony relacjom Hłaski z Agnieszką Osiecką . Narosło wokół nich wiele mitów. Stanisławczyk przedstawia dokumenty świadczące o tym, że był to związek głęboki, ale i w jakimś sensie niepełny. Osiecka była bardzo młoda, gdy poznała autora * Pięknych dwudziestoletnich*. Mówiła po latach: „Zamiast świętować miłość, zamiast chuchać na to, to się tak strasznie kręciłam, ponieważ myślałam, że ja po prostu zdążę. Że ja będę zawsze młoda, zawsze Marek będzie młody, że świat na nas poczeka. A nic nie poczekało". Hłasko zmarł w wieku 35 lat, ale z cała pewnością żyje w tych strofach: „Nie odkładajcie na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości". Odnajdziemy go też
w przejmującym wierszu Osieckiej pt. „Konieczny". Warto po niego sięgnąć, by zrozumieć rozwibrowane emocje „panny Czaczkes" (tak pieszczotliwie zwracał się do poetki Hłasko).
Henryk Bereza mówi: „Marek, po swoich uczuciowych burzach, chciał związku z kimś, do kogo miałby zaufanie. Widział w niej partnerkę, jeśli chodzi o praktyczną stronę życia. Dlatego traktował ją poważnie, choć pozwalał sobie na żarty ze strony seksualnej tego związku. Agnieszka bardzo o niego zabiegała, ale też nie było tu szału zmysłów". W książce Barbary Stanisławczyk czytamy list, w którym Osiecka podnosi ukochanego na duchu, zapewnia o wartości jego twórczości i który kończy, jak to zakochana kobieta: „Proszę Cię, żebyś i Ty czasem zostawił kartkę >szukałem Ciebie<".
Hłasko był świadomym konstruktorem własnej legendy. Żył jak w gorączce, pił na umór, awanturował się, odchodził bez słowa, ale też rozdawał banknoty sierotom pod domem dziecka. Nigdzie poza Polską nie czuł się szczęśliwy: ani w Stanach Zjednoczonych, do których ściągnął go Roman Polański, ani w Niemczech u boku bajecznie bogatej Sonii Ziemann, ani w Izraelu, ani też w Paryżu, z którego pisał: „Tylko podróż na drugą stronę umożliwia człowiekowi zrozumienie komunizmu – komunizm jest wiarą tragiczną, ale był i jest wiarą prawdziwych ludzi. Rzygać mi się chce, patrząc na małość i nędzę tego świata; na tych embrionów w samochodach, na tę zorganizowaną, wymoszczoną, ułatwioną i ratalnie spłaconą drogę do śmierci. Najszczęśliwszy byłem w Polsce – kiedy nie miałem co jeść, co palić, kiedy chodziłem w podartych portkach i kiedy wierzyłem, że jakoś sobie ułożę swoje życie".
Po lekturze Miłosnych gier Marka Hłaski nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego szukając miłości robił wszystko, by jej nie dać szans, ale widzę w nim – bardziej niż pospolitego podrywacza, człowieka, który stara się zdusić własne tęsknoty. Sama już nie wiem, czy Marek Hłasko rzeczywiście nie miał pomyślnych wiatrów czy też sam wystawiał się na najbardziej porywiste. Krzysztof Kąkolewski napisał: „Przewrażliwienie i nadspostrzegawczość, które karmiły jego talent, stały się zalążkiem jego zagłady". Autor „Brudnych czynów" zwierzał się matce, że klęski go nie hartują. To ona zasugerowała, by na grobie syna napisano: Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni. Wszyscy byli odwróceni?