Odstrzelony wlot do sztolni
Moschner zaprowadził Grabowskiego do sztolni i wskazał miejsce, gdzie wewnątrz znajdował się zawał. Powstał on po odstrzeleniu bocznej odnogi sztolni z ukrytym wewnątrz ładunkiem. Grabowski nie wahał się długo. Wiedział, co należy zrobić. Miał ludzi, więc było bez znaczenia, czy wszyscy będą pracować na wcześniejszej budowie, czy też część zajmie się nowym zadaniem. Odkomenderowani do pracy przy zasypanej sztolni Niemcy zaczęli powoli odgarniać zawał. Prace postępowały typowo górniczą techniką - odkopywanie fragmentu zawału, usuwanie urobku i szalowanie odsłoniętego odcinka. Ponieważ materiału budowlanego było w okolicy sporo, a i ścięcie jakiegoś drzewa na stemple nie stanowiło problemu, to nikogo nie trzeba było o nic prosić. Pozornie praca mogła być zatem prowadzona bez zbytniego rozgłosu.
Robota systematycznie posuwała się naprzód, choć Niemcy pracowali bardzo wolno, starając się robić wszystko z niemiecką dokładnością. Aż pewnego dnia - Grabowski powtarzał nam to wielokrotnie - pod świeżo odsłoniętym zawałem ukazała się warstwa koców. Ich widok zaskoczył Grabowskiego. Kiedy wspominał nam tę historię, ciągle do tego wracał. Wciąż powtarzał pod nosem: "Ale po co koce? Na co one tam były?". Powolna praca Niemców sprawiła, że Grabowskiemu zaczęły się kończyć kartki. A te stanowiły coś w rodzaju jego funduszy, którymi płacił Niemcom za pracę. Ale nie był to jeszcze najgorszy problem.