Zaginiony konwój
Cała sprawa dalszych poszukiwań "skarbu", czymkolwiek on był, stała się niemożliwa do kontynuowania. Grabowski nie miał już władzy i możliwości, którymi dysponował przed laty. Na tym historia się praktycznie skończyła. My pojawiliśmy się u Grabowskiego kilkadziesiąt lat później. Opowiedziana mi w 2007 roku przez Tomasza Witkowskiego i Mariusza Mirosława historia zaowocowała wieloletnim śledztwem. Jego pierwsze efekty opisałem rok później w jednej z moich książek. Jednak najciekawsze fakty udało mi się zdobyć dopiero w ciągu minionych dwóch lat, kiedy to śledztwo w sprawie depozytu ukrytego na Gontowej prowadziłem już razem z Łukaszem Orlickim z magazynu "Odkrywca", twórcą i szefem GEMO.
Nie ukrywam, że śledztwo to było bardzo skomplikowane i mozolne. Nasze zmagania z zagadką Gontowej można podzielić na cztery części. Pierwszą stanowiły badania eksploracyjno-terenowe. Realizowaliśmy je zarówno na ziemi jak i pod ziemią - zasadniczo na obszarze Gontowej. Niezwykle pomocna, wręcz trudna do przecenienia, była dla nas możliwość ostatecznego wejścia do sztolni numer trzy na Gontowej. Wszystko za sprawą firmy Margo oraz właściciela magazynu "Odkrywca", którzy wspólnie sfinansowali bardzo kosztowne prace górnicze. Ich efektem było pokonanie zawałów, jakie powstały, gdy kilka lat po wojnie nieznani sprawcy wysadzili wejście do sztolni. Będąc już wewnątrz "trójki" mogliśmy się naocznie przekonać, czy komendant Bohdan Grabowski faktycznie szukał tam depozytu...