Nie chciał mordować na rozkaz Putina. Zemsta przyszła niespodziewanie
- Może uda ci się uciszyć mnie, ale ta cisza ma swoją cenę. Pokazałeś, że jesteś tak barbarzyński i bezwzględny, jak twierdzą twoi najbardziej wrodzy krytycy - mówił na łożu śmierci Aleksandr Litwinienko, kierując swoje słowa do Władimira Putina. - Oby Bóg wybaczył ci to, co zrobiłeś - mówił oficer rosyjskiej SB, który wiedział najlepiej, do czego prezydent Rosji jest zdolny.
Tekst pierwotnie ukazał się w marcu 2022 r.. Trzeba wspomnieć, że 15 grudnia na kanale ITV1 swoją premierę miał serial "Litwinienko". Znakomity szkocki aktor David Tennant wcielił się w nim w słynnego oficera FSB. Gdy kilka tygodni temu w sieci udostępniono pierwszy zwiastun promujący produkcję, zarówno media, jak i internauci zgodnie stwierdzili, że Tennant wygląda identycznie jak Aleksandr Litwinienko, który po starciu z rosyjskimi władzami padł ofiarą otrucia radioaktywnym polonem-210.
Aleksandr Litwinienko był podpułkownikiem KGB/FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa), zamordowanym skrytobójczo w 2006 r. w Londynie. Litwinienko występował otwarcie przeciwko polityce Władimira Putina, szczególnie w odniesieniu do Czeczenii. W listopadzie 1998 r. ujawnił, że wydawano mu rozkazy sprzeczne z prawem, m.in. zamordowania Borysa Bieriezowskiego. Dwukrotnie aresztowany i uniewinniony udał się na emigrację do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał azyl polityczny. W książce "Przestępcy z Łubanki" ujawnił nieznane fakty z działalności Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz: Co czeka Putina? "Przed żadnym sądem nigdy nie stanie"
Dzięki uprzejmości wyd. Replika publikujemy fragment książki "Przestępcy z Łubianki" Aleksandra Litwinienki, która właśnie ukazała się na naszym rynku.
"Mam rozkaz pana zabić"
Przed podjęciem ostatecznej decyzji, ja i moi podwładni zebraliśmy się u mnie w gabinecie i zastanawialiśmy się, co dalej robić. Mieliśmy trzy wyjścia. Pierwsze – zacząć przygotowania do zabójstwa. Powiedziałem: "Wciągają nas w bandytyzm". Jeśli zaczniemy zabijać, nikt nas nie ruszy. Będziemy spokojnie zajmować się "ochroną", zarobimy duże pieniądze. Jak mówią, każdy – na miarę swojej niemoralności.
Nie powiem, że w FSB wszyscy zajmują się wymuszeniami. Do każdego trzeba podchodzić indywidualnie… wszystko się może zdarzyć. Ale zabijać ludzi? Z zimną krwią, z rozkazu szefa? Wtedy będziemy bandytami, a on bandyckim szefem. Jeśli tylko zabijemy pierwszego, nie będziemy mieli odwrotu.
Wyjście drugie – złożyć o tym oficjalne doniesienie. A wtedy nie wiem, co się stanie. Może nas powsadzają, może pozabijają, może zostawią w spokoju. Nie wiem, ale nie wróży to niczego dobrego.
Wyjście trzecie – nikomu nie mówić ani słowa, delikatnie odciąć się od wszystkiego i postarać się o przeniesienie do innych jednostek. Nawiasem mówiąc, w tym czasie poszedłem tam, gdzie służyłem wcześniej, do naczelnika wydziału Kolesnikowa i zastępcy naczelnika wydziału Mironowa i poprosiłem, aby wzięli mnie do siebie z powrotem. Odpowiedzieli mi: "Kto ci da odejść?". I uśmiechali się. Wtedy zrozumiałem, że jestem już napiętnowany. Nikt już mnie nie weźmie, bo jestem z bandy. Wtedy postanowiliśmy…
– Nie baliście się, że podsłuchują wasze zebranie?
– A czego się bać? Jeśli zbierają się więcej niż dwie osoby i kierownictwo chce o tym wiedzieć, to i tak się dowie. To nawet nie było zebranie, bardziej taka męska rozmowa. Nawiasem mówiąc, miałem nadzieję, że ktoś opowie o tym kierownictwu albo że będziemy podsłuchiwani i po prostu nas rozpędzą. Cicho, milcząco porozrzucają nas po innych wydziałach i o wszystkim zapomną. Ale nic takiego się nie zdarzyło.
– Kto wtedy uczestniczył w tej rozmowie?
– Pońkin, Łatyszonok, Szczegłow.
– A Gusak i Szebalin?
– Nie było ich. Oni nie byli zresztą moimi podwładnymi: Gusak – to mój bezpośredni przełożony, a Szebalin – tak jak i ja, jego zastępca.
Tak więc razem z moimi chłopakami postanowiliśmy, że nikogo zabijać nie będziemy, i zobaczymy, co będzie dalej. Co będzie, to będzie. Pońkin wtedy powiedział: "Sasza, trzeba powiedzieć Abramyczowi. Szkoda go – widziałem go w telewizji, normalny facet. Znam naszych chłopaków. Wiem, czym się zajmują. Jeśli postanowili Abramycza walnąć, to i walną".
Zanim miałem powiedzieć o tym Bieriezowskiemu, postanowiłem jednak porozmawiać z Kowaliowem. Nie chciało mi się wierzyć, że on o tym wie i jest faktycznie współuczestnikiem. Kilka razy próbowałem dostać się do niego na rozmowę, ale nigdy mi się nie udało. Wcześniej mogłem się do niego dostać, ale teraz z jakiegoś powodu nie? Być może Kowaliow umyślnie nie chciał się ze mną spotkać? Jeśli podwładni informują o czymś szefa, ten staje się zakładnikiem tej informacji i powinien podjąć jakieś kroki. A tak – nie wiedział, nie słyszał.
– Można było go poinformować na piśmie?
– Jak można takie rzeczy przekazywać przez osoby trzecie? Ja w ogóle nie chciałem z Kowaliowem grać w otwarte karty w gabinecie. Chciałem napisać i osobiście mu oddać, tak aby przeczytał przy mnie.
– Nie wykluczasz, że nawet gabinet dyrektora FSB był na podsłuchu?
– Wiem, że podsłuchiwało go FAPSI (Federalna Służba Łączności Rządowej i Informacji).
Spotkanie osobiste było dla mnie ważne, chciałem spojrzeć w oczy Kowaliowowi. Po oczach, po wyrazie twarzy, po reakcji człowieka można się zorientować – wie czy nie wie. Nie dotarłszy do Kowaliowa, zdecydowałem się na rozmowę z Bieriezowskim. Powinienem był go ostrzec. Uważam, że każdy oficer organów ścigania powinien chronić życie ludzkie wszystkimi możliwymi sposobami. Innego wyjścia w tym momencie nie widziałem. Zadzwoniłem, dowiedziałem się, że Borys Abramowicz jest w szpitalu. Z telewizji dowiedziałem się, że miał jakiś wypadek na skuterze śnieżnym. Tak więc nie udało mi się z nim spotkać – poleciał na kurację do Szwajcarii. Dopiero gdzieś tak w marcu, dwa dni przed zdjęciem
Czernomyrdina, w sobotę, przyjechałem do Bieriezowskiego na daczę. Powiedziałem mu: "Borysie Abramowiczu, dostałem rozkaz zabicia pana". On na to: "Z głową u ciebie w porządku? Dobra, nie żartuj". I patrzy na mnie jak na idiotę. "To jest poważna sprawa" – powiedziałem. Wszystko mu opowiedziałem.
"Twoi koledzy to potwierdzą?" – zapytał.
"Nie wiem, nie pytałem. Myślę, że potwierdzą".
Powiedział wtedy: " Idę do prokuratora generalnego. Zaraz jutro".
"Nie radzę panu iść do niego. Skuratow to były KGB-owiec. Co mu powie Kowaliow, on to zrobi" – zacząłem go mitygować.
"A ty, co proponujesz?".
"Iść do Kowaliowa. Po co od razu hałas? O co nam chodzi: narobić hałasu, czy żeby pan pozostał przy życiu? Musimy pilnie ustalić, kto stoi za tym zleceniem".
– Byłem przekonany, że samemu Kamysznikowowi w tym momencie nie zależało na Bieriezowskim.
– "Nasze zadanie – to ustalić, od kogo Kamysznikow dostał zlecenie. Albo działał na polecenie kierownictwa, albo dostał lewe zlecenie za pieniądze".
– Musiałeś ustalić, czy to zlecenie wyszło ze sfer rządowych, czy jest to lewizna?
– Ustalenie tego było bardzo ważne, żeby podjąć odpowiednie działania. Upierałem się przy wizycie u Kowaliowa.
"Mogę powołać się na ciebie?" – zapytał Bieriezowski "Oczywiście, jakże inaczej? Jeśli nie powoła się pan na mnie, to niby skąd pan wie? Jak dyrektor da polecenie Wydziałowi Bezpieczeństwa Wewnętrznego, skoro nie ma informatora?".
Po kilku dniach Bieriezowski pojechał do Kowaliowa i dosłownie po godzinie zostałem do niego wezwany. Siedział w skórzanym płaszczu, przy biurku, ewidentnie gdzieś się spieszył, był piątek. Powiedział do mnie: "Był u mnie Bieriezowski i powiedział o zleceniu na zabicie go, czy to prawda?". Odpowiedziałem: "Tak, prawda".
Przed wizytą Bieriezowskiego u Kowaliowa porozmawiałem z Szebalinem i Pońkinem – czy są gotowi wszystko potwierdzić? Powiedzieli, że tak. Poszliśmy razem do Bieriezowskiego i wszystko potwierdzili.
– Poczekaj. Szebalin – starszy oficer, tak jak ty. Nie podlegał ci. Tak?
– Tak jest. Ale był na tym zebraniu 27 grudnia i słyszał rozkaz Kamysznikowa. Dlatego poszedłem do niego, a on się zgodził. Nasza rozmowa z Bieriezowskim została nagrana. Dlaczego? Może to nie było właściwe, ale powiedziałem Bieriezowskiemu: "Trzeba to nagrać ukrytą kamerą". Wiedziałem, że jeśli zacznie się poważna rozgrywka, będą na nich naciskać, i wtedy oni zaczną się wycofywać. Uważam, że jestem czysty wobec nich, ponieważ również byłem na tej taśmie. Potem wszystko odbyło się według scenariusza – chłopaków zaczęto przyduszać. Pońkin powiedział mi: "Ty masz swoje życie, ja – swoje". Szebalin po prostu zaczął kłamać (na taśmie – wszystko powiedzieli, że FSB przekształciło się w bandę i przyjmuje zlecenia). Kowaliow mnie zapytał: "Dokładnie to słyszałeś, może to były żarty?".
"Nie byłem sam – odpowiadam – nikt nie potraktował tego jako żart". Kowaliow nie wziął ode mnie żadnego raportu, niczego: "Dobrze, odejdź, później porozmawiamy". Zadzwonił do mnie w środę do domu (chorowałem): "Możesz do mnie przyjechać?".
Zaproponowałem: "Nie przyjadę sam, ale razem z pozostałymi, którzy tam byli. Gusak też przyjedzie, jemu Chocholkow też dawał taki rozkaz". Przyjechaliśmy do Kowaliowa do gabinetu: ja, Gusak, Łatyszonok, Pońkin i Szebalin, wszystko powiedzieliśmy. Kowaliow kilka razy pytał: "Nagraliście to na dyktafon czy nie? Takie rzeczy trzeba nagrywać".
– Powiedziałeś mu, że Bieriezowski nagrał taśmę?
– Nie, nie mogłem przewidzieć działań przeciwnika. Już czułem się jak na wojennej ścieżce i poruszałem się bardzo ostrożnie. Nikomu nie mówiłem o taśmie. Nawet w sądzie. Wiedziałem, że mogą ją zniszczyć. Teraz wiem, że miałem rację.
Kowaliow zapytał: "Co proponujecie?". Powiedziałem wtedy: "Trzeba, aby Zarząd Bezpieczeństwa Wewnętrznego wziął Kamysznikowa pod lupę i sprawdził również Chocholkowa. Trzeba ustalić, kto za tym stoi. Oni sami przecież nie mają motywu. Po drugie: proponuję powtórzyć rozmowę z Kamysznikowem. Mogę pójść do niego i powiedzieć: "Wszystko przemyślałem, jestem gotów". Nagramy to. Kowaliow obawiał się, że Bieriezowski urządzi skandal. Uspokajałem go – żadnego skandalu nie urządzi. Jemu potrzebne jest bezpieczeństwo, a nie hałas. I żeby to wszystko obiektywnie wyjaśnić. Potem Kowaliow poprosił, żebyśmy wyszli, kazał zostać Gusakowi. Po 10 minutach Gusak wyszedł i powiedział, że dyrektor kazał o wszystkim zapomnieć i nie zajmować się tym więcej. Inaczej wszyscy będziemy mieli poważne kłopoty, ponieważ nie można dyskredytować służb specjalnych.
"Dyrektor jest bardzo niezadowolony, że wszystko opowiedziałeś Bieriezowskiemu. Powiedział, że to zdrada interesów służb specjalnych. Poszedłeś i powiedziałeś wszystko osobie postronnej". Byłem zaskoczony: "Zdrada polega na tym, że specsłużby chciały zabić Bieriezowskiego". "Chyba rozumiesz – mruknął Gusak – przeprowadzamy dużo różnych akcji, nie trzeba o wszystkim informować osoby postronne". To tak, jakby ofiary były osobami postronnymi.
– Wiesz, w jakich "różnych akcjach" uczestniczył Gusak? Wspominałeś o likwidacji Tatuma?
– O Tatumie dowiedziałem się później, kiedy zaczęło się śledztwo. Kiedy ludzie zaczęli się wycofywać ze swoich zeznań, bali się. Najbardziej Gusak.
– Wtedy zapytałem go: "Sasza, czego ty się boisz?". "Rozumiesz, ludzie giną bez wieści. Rozumiesz, że ze mną już koniec?". Był spanikowany. "Trzeba wszystko zatuszować, odmówić zeznań, żeby nie było żadnego śledztwa". Następnego dnia, jak się dowiedziałem, Kowaliow zaprosił do siebie Chocholkowa, z którym naradzał się pół dnia. Tego dnia mój telefon zaczęto podsłuchiwać. W stosunku do Gusaka zaczęto dochodzenie służbowe.
– Przecież jeszcze nie rozpoczęliście żadnych działań. Dlaczego rozpoczęto dochodzenie?
– Myślę, że zaczęli to naciskać dla postrachu. Przygotowywali Gusaka do roli kozła ofiarnego, tak na wszelki wypadek. Albo dlatego, albo z innego powodu. Powodem do dochodzenia służbowego było to, że swojego czasu zastępca naczelnika wydziału generał-major Makaryczew dał Gusakowi polecenie rozgromienia wódczanych kiosków w jednej z podmoskiewskich miejscowości. Makaryczew zajmował się nielegalnymi dostawami wódki z Kabardyno-Bałkarii, a jakaś konkurencja wchodziła w drogę jego firmie. Trzeba było ich poddusić, i zlecił to Gusakowi. Polecenie sformułował w następujący sposób: "Ludzie ci są związani z czeczeńskimi bojownikami, i pieniądze z tego interesu płyną do Czeczenii". Tak robili zawsze: pisali, że taką a taką firmę trzeba zlikwidować, ponieważ bojownicy czeczeńscy wykorzystują ją do zarabiania pieniędzy na akty terrorystyczne. […]
Powyższy fragment pochodzi z książki "Przestępcy z Łubianki" Aleksandra Litwinienki, która ukazała się w Polsce nakładem wyd. Replika.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski