O ile Kukliński był informatorem z pobudek czysto patriotycznych, Celegrat robił to dla pieniędzy. Był więc antybohaterem, kimś chciwym?
Był ofiarą wielkiej zimnowojenne machiny. Nie zdradził z chciwości. On nie uważał, że zdradza Polskę. Przekazywał śmieciowe informacje. Zależało mu na pieniądzach, jak wszystkim w tamtym czasie. Dorobić, załatwić, zakombinować - takie były lata siedemdziesiąte. Nie nazwałbym tego chciwością. Dał się rozegrać Amerykanom. Mógł przyznać się żonie do zdrady, przeprosić i CIA dałaby mu spokój. Mógł nie tylko powiedzieć oficerowi kontrwywiadu o problemach z "Okularnikiem", ale napisać notatkę służbową. Może wtedy udałoby się uniknąć kary dyscyplinarnej i nie byłoby wieloletniego więzienia? Czy żona wyrzuciłaby go z domu? Bez jego pensji ciężko byłoby jej utrzymać siebie i chorego syna. Z drugiej strony to były obyczajowo inne czasu. Zdrada to był koniec świata i skandal nie tylko na całą rodzinę, ale i pół miasta. Dolary ułatwiały mu życie, ale nie był chciwy. Dla mnie nie był ani bohaterem, ani antybohaterem. Kimś po środku. Dla byłych kolegów Celegrata, wojskowych z którymi rozmawialiśmy, był zdrajcą. Nasi
rozmówcy przekonywali, że nie było innej Polski niż ludowa i po prostu trzeba było jej służyć. Spojrzenie wojskowych, które zawarliśmy w naszej książce, jest bardzo interesujące.
Celegrat był nie tylko szpiegiem, który wiedział za mało, ale też szpiegiem takim jak my.
Większość z nas, w tamtych czasach, też dałaby się zwerbować. CIA była bardzo skuteczna w przekonywaniu ludzi. Służby na całym świecie działają w ten sam sposób. Wykorzystują słabości. Jeśli ich nie mamy, to można sprowokować niemoralne zachowanie. Tajni współpracownicy nie są szkoleni w szkołach wywiadu. Nie mają nerwów ze stali. Są normalnymi ludźmi w nienormalnej sytuacji. W historii Celegrata jest wszystko, co mogłoby posłużyć jako materiał dla scenarzysty. Wojna, egzotyczny kraj, miłość, zdrada, służby specjalne, proces sądowy, więzienie, do tego zmiana ustroju w 1989 roku.