W jaki sposób Celegrat został zwerbowany?
Werbunek poprzedza urabianie kandydata. Nie można wyskoczyć z kopertą z pieniędzmi, albo zdjęciami z kochaną i krzyknąć "będziesz szpiegował". Amerykanin, na którego mówiono "Okularnik", przez przypadek "wpadał" na Celegrata. Postawił piwo, porozmawiał. To ważne, by ten, kto werbuje nie był obcym człowiekiem. Chodzi o stworzenie atmosfery bezpieczeństwa. Następnie trzeba przestraszyć werbowanego. "Okularnik" postawił Celegratowi piwo, a później poprosił go o pomoc. Potrzebował kilku informacji wojskowych. Zapytał Celegrata o numer jednostki wojskowej w Lesznie. Celegrat podał mu go i wtedy "Okularnik" wpadł w szał. Twierdził, że Polak chce go oszukać. Nie ważne, że numer był prawdziwy. Należało wzburzyć emocję. Wyprowadzić człowieka z równowagi. Po tym etapie znów następowało budowanie poczucia bezpieczeństwa. Przeszkolimy cię, będziesz bezpieczny. I najważniejsze - zarobisz na tym. Starano się nie mówić o szpiegowaniu, wykradaniu tajemnic, wywiadzie. Współpracownik miał "pomóc" i przekazać "kilka
informacji". Później, już w czasie współpracy, Amerykanie troszczyli się o Celegrata. Pytali o jego zdrowie, przesłali pierścionki, które mógł wręczyć jako prezent żonie. To miało uśpić jej podejrzenia. Służby specjalne opanowały psychologię do perfekcji.
W pana książce jest napisane: "Po zdobyciu Sajgonu przez komunistów sowieccy doradcy dokładnie przejrzeli teczki i wpadli na kilku agentów CIA w szeregach socjalistycznej armii. Współpracował z nimi polski oficer". Czyli Warszawa wiedziałaby o tym, gdyby znaleziono wówczas coś na Kuklińskiego?
Tak, ale proszę pamiętać, że Kukliński pracował dla Wojskowej Służby Wewnętrznej, czyli dla kontrwywiadu. Mógł prowadzić podwójną grę. Realizować w Wietnamie tajne zadania. Życiorys Ryszarda Kuklińskiego jest niezwykle złożony.