Kim jest Celegrat, "wielkopolski Kukliński"?
To fajny facet, dobry kolega, mąż, zięć i ojciec. Zapalony radioamator. Przeciętny człowiek w pozytywnym rozumieniu tego słowa, próbujący przetrwać w siermiężnych czasach PRL-u. Marzący o powiększeniu mieszkania, kupieniu malucha, wczasach. Uczył się marksizmu-leninizmu w szkole przy Komitecie Wojewódzkim w Lesznie, ale nie interesowała go polityka. Musiał to robić, żeby awansować. Miał dobrze płatną, jak na tamte czasy, pracę. Służył w magazynie łączności. Podjął współpracę, bo bał się Amerykanów i nie chciał, by żona dowiedziała się o kochance. Co tam żona. Kompromitujące zdjęcia mógł dostać dowódca. Brak awansu, brak premii, kary dyscyplinarne i partyjne, wytykanie palcami i rozmowy ze smutnymi panami. Gdy czytamy akta i jego wyjaśnienia, mamy wrażenie, że bardziej bał się skandalu niż żony, Mirosławy. Zresztą już po wpadce, po aresztowaniu, ona go wspierała. Widać, że byli niezłym małżeństwem. Z czasem współpraca zaczęła ciążyć. Zaglądał do kieliszka, pił ze szwagrem, z kolegami. Był niezwykle
koleżeński. Pożyczył ludziom pieniądze. Rozmawiałem z panem Celegratem przez telefon. Nie chciał udzielić nam wywiadu, ale z tych rozmów wnioskuje, że to raczej dobry człowiek. Pełen wigoru. Żyje spokojnie w województwie lubuskim. Wysłał żonie papiery rozwodowe z więzienia. Za kratami poznał nową partnerkę.