SuperEco
Wracając do Tchórzewskiego: bardziej adekwatny byłby nie Batman, a Superman. Choć dziś fachowe analizy dotyczące rzeczy pozornie błahych, jak choćby ikony popkultury, wydają się czymś oczywistym, to właśnie Eco zawdzięczamy zmniejszenie dystansu między tzw. poważną nauką a kulturą masową. Przesadą byłoby twierdzić, że Włoch był absolutnym pionierem w dziedzinie łączenie akademickiego dyskursu i tego, co wydawało się czystą, niezobowiązującą rozrywką. Jego książka "Superman w literaturze masowej" , w której zwrócił uwagę na przewijajacy się w rozmaitych tekstach motyw nadczłowieka, była jednym z pomostów łączących to, co do tej pory uważano za kulturę wysoką i to, co zdaniem sędziwych akademików i konserwatywnych odbiorców było najzwyczajniej w świecie niskie i niegodne uwagi.
Jeżeli dziś cieszy nas, że poważne instytucje naukowe pochylają się z troską nad twórczością Lady Gagi czy produkcjami Netfliksa, to pamiętajmy o tym, żeby w duchu podziękować Eco. Włoch jak nikt potrafił zręcznie lawirować między rzetelnym, profesorskim językiem a przyjaznym odbiorcy, felietonowym tonem (w czym pomógł niewątpliwie fakt, że niemal przez całe zawodowe życie współpracował jako dziennikarz i felietonista z rozmaitymi periodykami w rodzaju wspomnianego "L'Espresso"). Nic dziwnego: jako dziecko Eco nie zaczytywał się wcale w dziełach ojców kościoła, a w komiksach. Podobno próbował też sił jako twórca, starając się nadać swoim dziełom formę, która imitowałaby druk. Niestety, jak przyznał w wyiadzie dla "The Paris Review" - zadanie to było tak ciężkie, że aż niewykonalne. Włoch nigdy nie ukończył żadnego ze swoich komiksów.