''Nie mieliśmy żadnych skrupułów''
Początki polskiej transplantologii to łamanie tematów tabu, a czasami także i prawa. W latach 60. lekarze eksperymentujący z przeszczepianiem nerki mieli często związane ręce przez artykuł Kodeksu karnego z 1932 roku. Odnosił się on do zabierania zwłok lub ich części, co groziło karą więzienia do sześciu miesięcy lub grzywną. Aby obejść ten przepis, lekarze powoływali się na akt z 1928 roku: na mocy rozporządzenia Prezydenta prokurator mógł się zgodzić na dokonanie zwłok i pobranie tkanek do celów medycznych. Rodząca się transplantologia definiowała więc "tkanki" także jako narządy.
Co ciekawe, w tamtych czasach nikt nie pytał rodziny zmarłego o zgodę na przeprowadzenie sekcji, a tym bardziej o możliwość pobrania narządu. Jeżeli krewni nie pytali, to lekarze o niczym nie mówili. "Byliśmy bezmyślni i nie mieliśmy żadnych skrupułów. (...) Dla tych, którzy umierali, robiliśmy wszystko, co się wówczas dało. Zmarłym nerki nie były już do niczego potrzebne, a innym ratowały życie. Dosłownie. Może to nas rozgrzesza?" - mówił profesor Wojciech Rowiński.