Najstraszniejszy facet w całej Ameryce - wywiad z Jackiem Ketchumem
Stephen King powiedział o nim, że to „najstraszniejszy facet w całej Ameryce”. I nie przesadził. Jack Ketchum - literackiego pseudonimu użyczył mu słynny bandyta z Dzikiego Zachodu - laureat czterech nagród Stokera, od trzydziestu pięciu lat jest jednym z najbardziej cenionych pisarzy szeroko pojętej grozy na świecie, a jego powieść „Dziewczyna z sąsiedztwa” uchodzi za szczytowe dokonanie gatunku. Z autorem rozmawiamy z okazji polskiej premiery książki „Przejażdżka”.
* Stephen King powiedział o nim, że to „najstraszniejszy facet w całej Ameryce”. I nie przesadził. Jack Ketchum - literackiego pseudonimu użyczył mu słynny bandyta z Dzikiego Zachodu - laureat czterech nagród Stokera, od trzydziestu pięciu lat jest jednym z najbardziej cenionych pisarzy szeroko pojętej grozy na świecie, a jego powieść „Dziewczyna z sąsiedztwa” uchodzi za szczytowe dokonanie gatunku. Z autorem rozmawiamy z okazji polskiej premiery książki „Przejażdżka” .*
Bartosz Czartoryski: Mówiąc zupełnie szczerze, zawsze zastanawiałem się, czemu nie znosisz prozy Howarda Philipsa Lovecrafta , bliskiego przyjaciela Roberta Blocha, autora „Psychozy”, który z kolei był twoim mentorem.
* Jack Ketchum :* Bob Bloch, jeszcze jako młody facet, pisywał sporo tak zwanych „lovecraftowych” opowiadań, częstokroć nawet bezwstydnie od Lovecrafta zżynał. A i ja parę takich, jeszcze za dzieciaka, spłodziłem. I obaj z tego wyrośliśmy, zaczęliśmy rozwijać własne style, zdecydowanie bardziej bezpośrednie niż ten Lovecrafta. Bo zachwycać się nim, będąc nastolatkiem, to jedno, ale budować całą karierę na naśladownictwie, to inna sprawa. Pamiętam, że w opowiadaniu Lovecrafta, uznawanym na dodatek za jedno z jego najlepszych, „Wyrzutku”, w zaledwie dwóch wierszach naliczyłem piętnaście przymiotników. Łeb puchnie. Niech litościwa ziemia pochłonie taką prozę.
A nie chodzi też o coś innego? Lovecraft budował nastrój grozy subtelnie, ty z kolei wolisz zaserwować czytelnikowi porządną terapię szokową.
Nie zależy mi na szokowaniu, ale na realizmie. Chcę, żebyś czytając moją książkę, potrafił nawiązać z nią kontakt na poziomie osobistym. Staram się pisać coś, co jest faktycznym odbiciem rzeczywistości. A kiedy już epatuję przemocą, to tylko dlatego, abyś brał ją na poważnie. Z drugiej strony z podobnym zaangażowaniem piszę też i sceny miłosne. Realizm nie musi ograniczać wyobraźni. Dla mnie zawsze liczyło się to, co szczere i ludzkie, a nie, parafrazując Lovecrafta, „odstręczające i bluźniercze”.
Nie brzmisz jak nihilista, a często ci taką łatkę doszywano.
Bo nim nie jestem, wręcz przeciwnie! Głęboko wierzę, że życie ludzkie ma ogromne, ale to ogromne znaczenie i jest rzeczą niezwykle cenną, dlatego swoją prozę interpretuję często jako opowieści ku przestrodze, mówiące o tym, aby nigdy nie przestawać walczyć, nawet jeśli wszystko sprzysięga się przeciwko nam. Może i często obieram kontrowersyjny punkt wyjścia, ale nigdy nie hołduję nihilizmowi. Zawsze powtarzam, że trzeba trzymać się życia, nie można rezygnować. A szukanie zła w namacalnej rzeczywistości nie różni się od polowania na duchy w hotelu Panorama.
Nie wszyscy jednak te intencje rozumieją. „Poza sezonem”, twoja debiutancka powieść, została wycofana z rynku przez samego wydawcę ze względu na sugestywne sceny przemocy, jakie tam zawarłeś. Dla początkującego pisarza nie było to z pewnością łatwe doświadczenie.
Tak po prawdzie, nie miałem wtedy pojęcia, co myśleć. Z pewnością czułem się cholernie rozczarowany, ale przełknąłem tę gorzką pigułę. Zacisnąłem pięści i powiedziałem sobie, że nadszedł czas, aby udowodnić wydawcy, że nie miał racji, odwracając się do mnie plecami, zabrać się do pracy i kolejną powieścią pokazać mu środkowy palec.
Łatwo ci było znaleźć wydawcę, nie uznano cię za nastygmatyzowanego?
Ballatine, mój wydawca, choć wypiął się na mnie, zdążył sprzedać około trzystu tysięcy egzemplarzy „Poza sezonem” , i to bez żadnej promocji, czyli byłem autorem przynoszącym zyski, a poza tym miałem dobrego agenta. Szybko znalazłem nowy dom i kolejne książki, „Cover” oraz „Dziewczynę z sąsiedztwa”, opublikowałem w Warner Books.
Zanim w ogóle wydałeś pierwszą powieść jako Jack Ketchum, pisywałeś opowiadania pod pseudonimem Jerzy Livingston; imię pożyczyłeś sobie od Jerzego Kosińskiego.
Proza Kosińskiego wywarła na mnie ogromne wrażenie, w szczególności, oczywiście, „Malowany ptak” . Nigdy wcześniej nie czytałem czegoś takiego, podziwiałem jego odwagę. Ba, nadal podziwiam. Kosiński nie był wówczas zbyt znanym autorem, a uważałem, tak jak i moi przyjaciele po piórze, że powinien być. Kiedy więc wybierałem pseudonim, zdecydowałem się na to mrugnięcie okiem do wtajemniczonych. Chciałem oddać Kosińskiemu hołd.
Jako Jerzy Livingston pisałeś o facecie imieniem Stroup, mizoginie, pijaku i przegrańcu, którego określiłeś jako kompletne przeciwieństwo Prousta , jak sam powiedziałeś „bodaj najwrażliwszego autora w historii”. Gdzie z kolei plasujesz się ty ze swoją wrażliwością?
Ha, pewnie gdzieś pomiędzy nimi. Ale jeśli już miałbym zaprosić któregoś z nich do knajpy na drinka, bez wahania zadzwoniłbym po Stroupa.
Swoją wydaną niedawno w Polsce powieść „Przejażdżka” oparłeś na „Bestii ludzkiej” Emila Zoli . Doszukałeś się w tej książce czegoś, co uznałeś za wartego opowiedzenia na nowo?
Lubię eksplorować kontrasty. Ludzka niegodziwość - tak samo jak i dobroć oraz wszystko inne, co siedzi w człowieku - ma różne odcienie. Można postąpić źle, ale można też i gorzej, a nawet i jeszcze gorzej. Pisząc „Poza sezonem”, zadałem sobie – i czytelnikowi – pytanie, jaki uczynek można nazwać mianem nikczemniejszego? Co to w ogóle znaczy? Zola w „Bestii ludzkiej” opisał człowieka, który jest świadkiem rozpaczliwego morderstwa i dochodzi do wniosku, że w sumie sam chciałby coś takiego zrobić, ale nie ma do tego jaj. Podobną sytuację zaaranżowałem na stronach „Przejażdżki”. Facet widzi zabójstwo dokonane na górskim szlaku przez parę zakochanych i decyduje się porwać te „śmiałe duszyczki o podobnych żądzach”, po czym zabiera tych dwoje ludzi w podróż przez prywatne piekło. Kto jest tutaj gorszy? Odpowiedź jest niby oczywista. Ale, żeby uzupełnić paletę odcieni, o których mówiłem, wprowadziłem jeszcze postać policyjnego detektywa, Rule'a, przeświadczonego, że porzucając swoją kochankę i jej młode dziecko,
popełnił niegdyś coś na kształt morderstwa. Zostawił ich na pastwę losu. Każda z tych osób - socjopata, desperaci i człowiek borykający się z poczuciem winy - reprezentuje pewną część niezwykle złożonej ludzkiej natury. Nikt z nich nie jest bez winy i zdają sobie z tego sprawę. Tyle że niektórzy czerpią z własnych zbrodni, no cóż, sporą satysfakcję.
Do powieści dołączona jest także nowelka „Chwasty”, którą sam uznałeś za wyjątkowo nieprzyjemny kawałek.
Bo poza ofiarami nie ma w „Chwastach” ani jednej osoby, która nie jest skrajnie zdeprawowana i, po prostu, przeżarta złem. Z żadną z nich nie chciałbyś usiąść przy herbacie. Przyglądam się im z bliska i do tego samego zmuszam czytelnika, co nie znaczy, że jest to przyjemne doświadczenie.
Za parę tygodni otrzymasz prestiżową nagrodę Brama Stokera za całokształt twórczości od Horror Writers Association, dołączając tym samym do Clive'a Barkera , Stephena Kinga czy Johna Carpentera. Obiecasz jednak, że nie osiądziesz na laurach?
O ile jestem cholernie dumny z tej nagrody, myślę, że jeszcze znajdę sobie coś do roboty!
Myślisz już o nowej solowej powieści? Trochę czasu już minęło od ostatniej...
Aktualnie mam gotowe jakieś dwie trzecie kolejnej, jeszcze niezatytułowanej książki pisanej do spółki z Luckym McKee, czyli odłożyłem na jakiś czas solowe projekty. Muszę wpierw urodzić tę dziecinę, zanim pomyślę o kolejnej ciąży.