Zanim będzie o samej książce, pozwolę sobie na kilka zdań „prywaty". Przede wszystkim po raz kolejny mam do czynienia ze stereotypem, że jeśli bohaterem jest Polak albo Polka, to trzeba go (albo ją) nazwać absurdalnie (tu zapraszam do kina, mogę podać dokładny tytuł francuskiego filmu z pseudopolskim nazwiskiem głównego bohatera). W Miedzianej bransolecie będzie się przewijać młoda Polka, stypendystka, przypadkiem pochodzenia cygańskiego. Jakby tego było mało – nazywa się... Felicja Kamińska. Znacie dwudziestokilkulatkę, która się tak nazywa? Ja nie. Ale pewnie jestem wyjątkiem.
A teraz o książce. Sam pomysł, aby jedną powieść napisało kilkunastu autorów, jest intrygujący. Wyszedł zatem twór dosyć dobrze skonstruowany, spójny treściowo, ale..., bo ale być musi. Po przeczytaniu wyszło to, czego się spodziewałam: wyszedł indywidualizm poszczególnych twórców, który objawiał się poprzez charakterystyczny sposób prowadzenia narracji. Momentami taki przeskok z jednego stylu pisarskiego do drugiego, co następowało w każdym kolejnym rozdziale, bywał uciążliwy. Wymagało to całkowitego przestawienia się na styl konkretnego autora. Czasem jest to proste, czasem trzeba się przemęczyć przez dwie strony, aby zaakceptować styl pisarski autora kolejnego rozdziału. Najważniejsze, że całość daje się czytać i idzie to dosyć sprawnie. Mimo wszystko.
Bohaterowie są szlachetni, ale także ich dosięgają zbrodnie: giną współpracownicy, córka generała Middletona jest poszukiwana przez jakąś szemraną organizację i jej pracowników, a czarne charaktery także są. W zasadzie do ostatnich linijek nie wiadomo, czy ci, którzy pomagają Ochotnikom, są po właściwej stronie (czy są jeszcze dobrzy i chcą „pokoju dla świata", czy może pomagając w słusznej sprawie chcą załatwić własne interesy, nie do końca szlachetne). Takie zawirowania akcji mają miejsce niemal ciągle i to właśnie wciąga najbardziej w powieści. Bo chwila nieuwagi i wypadniemy z gry z miedzianą bransoletą w roli głównej.
Co do fabuły – jest dynamicznie, jak na prawdziwą powieść akcji przystało. Jeffery Deaver zrobił kawał dobrej roboty zajmując się redakcją wszystkich rozdziałów, spinając je nie tylko poprzez postacie, ale i – mam wrażenie – niejednokrotnie łagodząc i ujednolicając pisarskie umiejętności poszczególnych autorów. A nazwiska autorów – cóż, to plejada gwiazd pisarstwa i popularności jednocześnie: Lee Child ( Bez litości , * Nic do stracenia), P.J. Parrish (siostry Kristy Montee i Kelly Nichols, autorki książek o Louisie Kincaidzie) czy Lisa Scottoline (Lady Killer, *Zabójczy uśmiech). Warto zajrzeć?
Moim zdaniem warto.