Ekonomia biedy
Organizatorzy wiedzą, że Romów trzeba kształcić. Problemem jest to, że dla mieszkańców dzielnic biedy wykształcenie nie przedstawia wielkiej wartości. Niestety, mają ku temu podstawy, bo zasada "jeśli będę się uczył, to będzie mi się lepiej żyło", na Wschodzie sprawdza się inaczej niż na Zachodzie. Autor przytacza opowieść o profesorze z Zagrzebia, który zwierzył się w tajemnicy, że jego syn dzięki sumiennej nauce został przyjęty na elitarny brytyjski uniwersytet. Kolegom opowiadał jednak, że załatwił synowi wejście na tę uczelnię - znajomości ojca zjednały studentowi uznanie w kręgu rówieśników. Wiedza i pracowitość byłyby obiektem kpin.
Autor twierdzi, że dopóki dobroczyńcy nie zrozumieją, że ekonomia biedy nie ma wiele wspólnego z kulturą czy indywidualnymi brakami, nic z ich pomocy nie wyjdzie. Jeśli chcemy poradzić sobie z prawami rządzącymi tą ekonomią stosując zachęty, pouczenia czy organizując kursy, to w najlepszym przypadku możemy wywołać poczucie wstydu. W najgorszym - nienawiść. Prawidła te przyswoiła sobie niewielka organizacja Pro Roma, której twórcy wyznaczają realne cele i dbają o zachowanie równowagi między bliskością a dystansem. Punktem wyjścia jest dla nich to, co jest, a nie to, co ma być. Zamiast definiować abstrakcyjne cele, ludzie z Pro Roma wyhcodzą od konkretnych ludzkich potrzeb. Looijowie, twórcy tej organizacji, mieszkają jak przeciętni Romowie, stylem życia dopasowując się do zadań, które mają do wykonania- pomagają, nie stawiając warunków. Tu nie sprawdza się polityka bodźców i zachęt, kulejąca, gdy ludzie żyją w permanentnym niedostatku. Najpierw należy zapewnić ludziom jedzenie i pewność, że go jutro
nie zabraknie, a potem dopiero można bawić się w kij i marchewkę czy wędkę i ryby.
Na zdjęciu: romska dziewczynka protestuje przeciwko likwidacji obozu w Rzymie