Drapieżnik
Normą jest tu zatrudnianie w klubach cudzoziemek przebywających w Japonii dzięki wizom turystycznym. W miejscu, gdzie karane jest posiadanie nawet najmniejszych ilości narkotyków, nieodzownym i naturalnym dodatkiem do drinków jest metamfetamina. To dzięki niej nudne rozmowy z klientem przeradzały się w pełen pasji, żarliwy flirt. Parry ukazuje nie tylko ów koszmarny moralny brud oblepiający Tokio, ale i przygląda się, równie brudnej, walce rodziców Lucie. Widać, że za wszelką cenę pragnie z ludzkiego bagna wydobyć jakieś znaczenie, nadać mu sens, pokazać, że cała zgnilizna, jakiej doświadczył pochylając się nad sprawą zniknięcia Lucie Blackman, ma w sobie jakiś czynnik dobra. Że istnieje coś, co pozwoli utrzymać się na powierzchni życia tym, którzy zostali dotknięci ciemnością rozlewającą się po Roppongi.
Jak sam napisał, ludzie mają naturalną potrzebę ustalenia prawdy, która jest jedna i jasno określona, doskonale wszystkim widoczna i klarowna. Sięgając po książki opisujące jakiś dramat, tragedię, oczekujemy ukazania faktograficznego obrazu i łatwo przyswajalnej kwintesencji. Z "Ludźmi, którzy jedzą ciemność" jest inaczej. Drapieżnik opisany na jej kartach całą tę jasność wysysa, będąc - znów przywołam słowa autora - cierpieniem, które sprowadził na swoje ofiary, krzywdą, którą wyrządzał, wściekłością matki, uporem i upokorzeniem ojca, gniewem i bólem. A wszystko to kłębiło się w duszy człowieka, który stanął na drodze Lucie Blackman, dziewczyny marzącej o tym, by w najbezpieczniejszym miejsc na świecie nalewać drinki, rozmawiać i czasem pośpiewać karaoke.
Na zdjęciu: kolejna ofiara Joiiego Obary